Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

Anathema - The Silent Enigma

The Silent Enigma, Anathema, Pentecost III, metal, Warren White, rock, Vincent Cavanagh

„The Silent Enigma” to druga płyta Anathemy, ale chwilę przed nią zespół wydał jeszcze obszerną EPkę „Pentecost III”, która równie dobrze mogłaby być traktowana jako pełny album. Na tym etapie jednak Anathema odpłynęła już w inną przestrzeń i tamten materiał nie pasował widocznie do aktualnej koncepcji artystycznej. A ta uleciała w stronę kosmicznych przestrzeni i oddaliła się znacznie od metalowych korzeni.

 

W oczy rzuca się okładka. Jak ta płyta wyszła bardzo mi się podobała i miałem nawet taką koszulkę. Później namnożyło się takich malowniczych krajobrazów, ale wtedy zrobiło to na mnie wrażenie. W środku zaś jest jeszcze lepiej, bo jest kosmos, gwiazdy i mgławice. Wszystko to nakierowuje na odbiór muzyki i pasuje jako obraz do warstwy dźwiękowej.

Utwory w większości są długie i rozbudowane. Dawkują emocje i prowadzą przez rozmaite międzygalaktyczne meandry. Z próżniowych wyciszeń wpadają w chaotyczne pola magnetyczne. Pierwszy „Restless Oblivion” jest jedynym porywającym, rockowym kawałkiem. Trwa ponad osiem minut, wplecione sa tu uspokojenia, ale ogólnie ma swojego pazura i charakterystyczny refren: „A bleak garden to cry when my inamorato died”. Jeżeli chodzi o wokal to nie ma tu już growlingów, a w intensywniejszych fragmentach jedynie trochę zachrypnięte, krzykliwe partie. Pozostałe to spokojny śpiew lub wręcz deklamacje. Zmiana podyktowana jest nie tylko odmienną atmosferą muzyczną, ale została też wymuszona ubytkiem w składzie. Z Anathemy odszedł dotychczasowy wokalista Warren White i zstąpił go gitarzysta Vincent Cavanagh. Mi się wydaje, że nie jest to płyta zbyt dobra wokalnie. Ten głos ma różne odcienie. Jest sporo tych mocniejszych, ale często jest taki płaczliwy, mało wyrazisty i nie melodyjny.

Znacznie bardziej stonowany, ale posiadający jeszcze mocniejsze fragmenty jest drugi „Shroud Of Frost”. To jest bardzo tajemniczy kawałek z deklamowanym fragmentem. Niestety moim zdaniem dalej robi się gorzej. „…Alone” to taki kompletny spokój z damskim wokalem, jednak myślę, że niezbyt udany i nieurzekający. To samo później. Tym numerom nie można odmówić klimatu, ale nie układają się w kojące melodie i płynne pasaże. Wszystko jest raczej ślamazarne, pourywane i takie niespójne. Dla mnie ta płyta jest męcząca i nigdy nie przypadła mi do gustu.

Sytuacja zmienia się wraz z nadejściem przedostatniego „A Dying Wish”. Ten numer ma swoją duszę i narastający, fajny motyw gitarowy. Znów robi się konkretnie i powraca energia. Według mnie najlepsza pozycja na płycie. Również ostatni instrumentalny „Black Orchid” jest monumentalny i ciekawy i stanowi dobre zakończenie.

Tak więc lepszy początek oraz koniec i słaby środek. Zdaję sobie sprawę, że pewnie znajdą się zwolennicy tego albumu, którzy się ze mną nie zgodzą, ale dla mnie było to duże rozczarowanie. Po latach również mnie nie przekonuje.

 

Tracklista:

01. Restless Oblivion
02. Shroud Of Frost

03. ...Alone 

04. Sunset Of The Age
05. Nocturnal Emission
06. Cerulean Twilight
07. The Silent Enigma
08. A Dying Wish
09. Black Orchid

Wydawca: Peaceville Records (1995)

Ocena szkolna: 4-

Komentarze
lord_setherial : Dla mnie Eternity jest najlepsza ;)
Garbaty : o tak ... to jest ich najlepsza płyta :-)
zsamot : Cudowna płyta, o ile Serenady miały lepsze i gorsze fragmenty, to Silent j...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły