Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Film :

Ted Nicolaou - Vampire Journals

...nie taki wampir straszny, jako go malują... Zaczyna się niezwykle stylowo - od widoczków pokrytego śniegiem cmentarza. Figury aniołków, świątków i inne takie. W tle - podniosła muzyka organów. Ach, ach! - to mniód dla serca tak wrażliwej i romantycznej osoby jak ja! Po około półtorej minuty pasienia oczu tą łagodną scenerią robi się mniej romantycznie - przenosimy się do mrocznego wnętrza jakiejś gotyckiej chaty, gdzie po korytarzu tańczy sobie w mocno przeźroczystych szmatkach młoda dziewoja.
W zasadzie bardziej kręci się wokół własnej osi, niż tańczy, co denerwuje obserwującego ja z galerii na piętrze wampira. Ten paskudny na gębie jegomość za chwilę wgryzie się w jej alabastrową szyjkę. Młódka próbuje ucieczki, ale paskudny krwiopijca bez problemu dopada ją i wysysa. A, byłabym zapomniała - przed wgryzieniem się w atrakcyjne ciało dzierlatki wampir mimochodem odsłania jej połowę biustu, co niezwykle podnosi wrażenia podczas oglądania filmu, bo ułowiony w kamerze cycek jest krągły i jędrny, jak również wolny od silikonowej wkładki.

Podły wampir niedługo cieszy się swoim posiłkiem - tuż w mroku czai się mściciel, który gracko wbija mu miecz w plecy i ucina łeb. To kochanek wyssanej dziewoi, i jednocześnie istota tego samego gatunku, co ukatrupiony nosferatu. Ma na imię Zachariasz, jest zdrowym, napakowanym i wysokim chłopem, kryjącym w swym wnętrzu morze czułości, choć z pozoru wydaje się zamknięty w sobie i nieprzystępny. Zachariasz jest niezwykle atrakcyjnym mężczyzną, co wybitnie podkreślają zbliżenia jego twarzy, koncentrujące się w większości na potężnych dziurkach w nosie bohatera. Te dziurki są niezwykle pojemne i czarne, co może budzić w widzu wrażenie zagrożenia i niepewności. I o to właśnie chodzi, bo oglądamy przecież "romantic horror"!

Powiem wam prawdę, tak doskonałego obrazu nie oglądałam od momentu, gdy na ekrany naszych kin wyszedł "Wiedźmin". Ta logika fabuły, te głębokie dialogi między bohaterami jako żywo przypomniały mi naszą rodzimą superprodukcję. Byłabym wspomniała jeszcze o podobieństwach efektów specjalnych, ale niestety w przypadku "Dzienników Wampira" twórcy nie zdecydowali się na użycie sceny z wygenerowanym komputerowo złotym smokiem, co na pewno w ogromnym stopniu podniosłoby wrażenia wizualne. Na szczęście główny bohater filmu niesie w sobie wiele cech ekranowego Geralta - łazi w koło niczym cierpiący na hemoroidy śmiertelnik, w momentach, gdy nie robi min godnych wioskowego przygłupa z Wąchocka ciska na ludzi mroczne wejrzenia spod nawisłych brwi, lubi skórzane ciuszki i ładnie macha różnego rodzaju zabójczym żelastwem. Aha, jeszcze jedno: ma misję. Jego celem jest ukatrupić jak najwięcej przebrzydłych wampirów napadających na bogu ducha winne gotyckie panienki. Ambitny cel, nieprawdaż?

Aby misja mogła dojść do skutku nasz heros udaje się do Europy wschodniej, gdzie próbuje namierzyć i zlikwidować straszliwego krwiopijcę o imieniu Ash. Nie dziwię się jego zamierzeniom. Gdybym mogła, to sama zrobiłabym Ashowi kuku. Nigdy w życiu nie widziałam faceta, który z tak kiepskim efektem używa lokówki, szminki i kredki do oczu. Określenie "jakby piorun strzelił w rabarbar" wydaje się w jego przypadku jak najbardziej na miejscu. Za każdym razem, gdy Ash pojawiał się na ekranie miałam ochotę krzyknąć" - "Panie! Umyj pan twarz i idź do fryzjera, żeby uczesał Panu te kudły!". Ta chęć nie opuszczała mnie aż do momentu, w którym brzydki wampirzy transwestyta zginął z ręki Zachariasza.

W tym miejscu mogłabym w zasadzie darować sobie dalsze pisanie o filmie, bo właśnie wyjawiłam jego zakończenie, ale nie mogę tego zrobić, bo w tym obrazie zawiera się tak wiele piękna! Weźmy chociażby postaci drugoplanowe, z których najbardziej w pamięć zapadł mi przedsiębiorca Anton. Nie był co prawda młody, piękny ani szczególnie rozgarnięty, ale seplenił z takim talentem, że aż przypomniała mi się fraza ze starego dowcipu - "Plosę pani, zasłałem łóżko!". Wypowiedzi takiej postaci potrafią wzbogacić każdą kluczową scenę o nieoczekiwany (i zabójczy) aspekt komiczny. Źli bohaterowie wysługują się służącym o wyglądzie Macieja Maleńczuka (oczywiście w pełnym makijażu), który trudni się usuwaniem zagryzionych przez wampiry nieboszczyków, w tle historii sączy się wątek genialnej pianistki, przy której Mozart to pikuś, zaś wszystko i wszystkich spowijają dziwne, szarobure kłęby mgły. Nie brakuje wyrafinowanych scen erotycznych – w dwudziestej minucie i dwudziestej sekundzie tego arcydzieła widzowie maja niekłamaną przyjemność zobaczyć, jak wygląda spełnienie w wydaniu wysysanych dziewic. Gwoli wyjaśnienia - panie są nadgryzane i wysysane w okolicy nadgarstków, lecz na ekranie nie brak jednocześnie gołych biustów tudzież innych kuszących krągłości. Amatorzy szlachetnej nagości z pewnością nie powinni poczuć się zawiedzeni.

Film porusza ważne tematy życiowe - splatają się w nim miłość, zazdrość, śmierć, cycki, żałobny makijaż, zemsta i ketchup w roli krwi. Aktorzy, grający główne rolach, z pewnością staliby się wielkimi gwiazdami, gdyby debiutowali w czasach kina niemego. Wierzę głęboko, że zdobędą wielu fanów w Polsce. Na pewno zostaną zapamiętani bardziej, niż główne postaci obrazów takich jak "Chłopi" czy "Nad Niemnem". W pełni na to zasłużyli, gdyż zagrali wspaniale, w filmie, który jest wielkim dziełem docenianym przez wszystkich myślących inaczej.

Dystrybucja: brak (1997)
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły