"Damned Souls Rituals" to debiutancki album warszawskiego zespołu Sphere, w którym wtedy występowało dwóch członków Pyorrhoea w osobach Analrippera na wokalu i Lukasa na gitarze. Sphere również jest zwyrodniałym pomiotem parającym się najbrutalniejszą odmianą death metalu. Są tu więc sadyści, psychopaci i nekrofile. Jest krew, mięso i robaki oraz pogarda dla religii. Jest wreszcie kawał mięsistego i intensywnego death metalu.
Sphere od początku uderza z rozmachem i trzeba przyznać, że nawałnica dźwięków wydobywających się z głośników robi bardzo pozytywne wrażenie. Muzyka atakuje energicznie, riffy są ciężkie, szybkie i przestrzenne. To oznacza, że jest dobre brzmienie i można się w to wtopić, z łatwością wyłapując pracę poszczególnych instrumentów. Są i całkiem niezłe solówki, które nadają wszystkiemu kolorytu. W ogóle sporo tu grania i z tego łomotu wyłania się przyjemna dla zwichrowanego ucha muzyka. Czasem może się zrobić wręcz thrashowo, jak na przykład we fragmentach "Sin Of Seventeen". Gitary jadą ostro i wtóruje im bombardująca perkusja. Sphere nie bierze jeńców i nie zna litości.
Bardzo dobry jest głęboki i zachrypnięty wokal. To na pewno jest mocny akcent tej płyty. Oprócz swojego standartowego wyziewu Analripper raczy jednak jeszcze zdziczałymi kwikami rodem ze świńskiego grindcorea. Odpowiednio wkomponowane w tekst tworzą wyśmienity efekt. We wspomnianym już "Sin Of Seventeen" są też i takie szeptane frazy.
Same kawałki są w porządku i bez jakichś wyróżniających się pozycji. Płyta jest równa i utrzymana w podobnym tonie. Mimo, że, po zapoznaniu się z materiałem, można te numery rozróżniać, to raczej należy ich słuchać jako całości, delektując się rzeźnicką odsłoną muzyki śmierci.
I tak też chciałbym zakończyć tą recenzję, niestety jednak autorzy postanowili poeksperymentować i obarczyć swój album niezwyczajnym zakończeniem. Tak więc po "Ultimate Saviour" następuje krótka przerwa i dopiero rozpoczyna się ostatni utwór tytułowy. To jest cale takie outro, gdzie na kanwie nienachalnego i posępnego motywu klawiszowego odbywa się zawodzenie rzeczonych potępionych dusz. Są tu urozmaicenia w postaci jakichś dudniących tub i dzwonków oraz talerzy. W pewnym momencie odzywa się nawet jakaś kobza. Może i pomysł, jest ciekawy, może i wykonanie nawet nienajgorsze, ale błagam, nie piętnaście minut. Strasznie to jest nudne i męczące, rozkręca się mało, jak na tak długi czas, wali monotonią i psuje odbiór całej płyty. Ktoś może powiedzieć, że przecież nie trzeba tego słuchać i można wyłączyć. Ale ja pytam, po co nagrywać coś co lepiej jest wyłączyć niż słuchać? Płyty słucham w całości i w całości ją oceniam i uważam, że bez tego zakończenia byłaby po prostu lepsza.
Tracklista:
01. Vomit The Soul
02. Saved From Heaven
03. Greed
04. Why Don't You Just Kill Yourself?!
05. Next Morning's Mass
06. Sin Of Seventeen
07. Invincible Majority
08. Ritual Of Rotten Flesh
09. Hate Legalised Inside
10. GrandNekroMother
11. Ultimate Saviour
12. Damned Souls Rituals
Wydawca: Empire Records (2007)
Ocena szkolna: 4
Krasnal_Adamu : Prowadzony trochę bez głowy (potrafili np. przeprowadzić wywiad chy...
oki : i nawet dość regularnie wychodził:)
zsamot : To były fajne czasy, super magazyn i 2 CD. Tylko oczywiście musiało t...