Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

Opeth - Still Life

Po tym jak zespół został dostrzeżony i zwerbował basistę Martina Mendeza, nastały obawy, czy zespół sprosta oczekiwaniom fanów... i wielu uważa, że tej presji nie wytrzymali. Opinie na temat "Still Life" były totalnie skrajne.
A ja mam opinie innych w głębokim poszanowaniu i oto moje zdanie:

"Still Life" to najpiękniejszy album Opeth!

Już wyjaśniam dlaczego. Zespół chciał nadał kontynuować formę concept-albumu tyle, że poruszył o wiele bardziej ambitny temat - aspekt innowierności, samotności i odrzucenia.
Sama muzyka uległa także drastycznym zmianom. Pierwsze co, wokal: Akerfeldt nagrał najpiękniejsze wokalizy w swojej karierze - zarówno growling, jak i czyste partie serwują nam wachlarz emocji w kolorze pawich piór. Po raz pierwszy stwierdziłem, że growling może być piękny. Pojawiło się o wiele wiecej partii akustycznych, niektóre z nich są bardzo jazzowe. Do tego należy dodać oryginalne brzmienie płyty - tak jakby nagrywał ją właśnie zespół jazzowy. Unosi się tu piękna, kameralna, ciepła atmosfera polana czasami schizofrenicznym sosem, jakiego nie ma na innym albumie zespołu. Nowa sekcja rytmiczna dostała możliwość pokazania swoich umiejętności, podobnie jak cały zespół. Pojawiły się elementy technicznego deathmetalu, zabawa z rytmem (brawo dla sekcji), solówki perkusyjne i całkiem techniczne solówki gitarowe. Słuchając albumu od deski do deski można nawet wyczuć nieco apokaliptyczny nastrój.

Dla mnie był to pierwszy album Opeth, z którym miałem styczność i album, który obok "Awake" Dream Theater ukształtował moją wizję muzyki. Uważam, że poprzez swoje emocjonalne bogactwo jest to najtrudniejszy w odbiorze i najtrudniejszy do powielenia przez żaden zespół, ani nawet przez sam Opeth. Naprawdę album dla cierpliwych i bogatych wewnętrznie ludzi.

Wydawca: Peaceville Records (1999)
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły