Niektórzy z was pewnie myślą sobie, że życie każdego recenzenta to bajka. Dostaje taka łachudra do rąk płytę i jedyne co musi napisać to czy jest ona dobra czy zła, a i tak najczęściej znajdzie jakąś mało istotną dziurę w całym, która tak naprawdę "normalnemu" słuchaczowi nie przeszkadza, a potem może spokojnie zapomnieć o tym co napisał bo owa płyta wypada mu całkowicie z pamięci. Być może to prawda.
Być może recenzenci to rzeczywiście tylko banda marudzących sztywniaków, którzy umarliby gdyby czegoś nie skrytykowali, bądź też z uśmiechem na twarzy nie wystawiliby negatywnej oceny. Jednak w życiu każdego takiego człowieka pojawia się raz na milion lat coś co sprawia, że nawet on staje z osłupienia i sam nie wie co ma napisać. Coś takiego spotkało i mnie po wysłuchaniu najnowszego dzieła Obscure Sphinx pt. "Void Mother".
Mógłbym skłamać i napisać, że "Void Mother" trzyma ten sam poziom co debiutancki "Anaesthetic Inhalation Ritual" ale gdyby tak się stało, to czułbym jakąś taką pustkę wewnątrz siebie i poczucie winy, że tak bardzo skrzywdziłem tę płytę. I w końcu mógłbym napisać, że ten materiał nie tylko jest lepszy od debiutu i wyprzedził nie tylko jego o całe lata świetlne, ale także całą rodzimą scenę. Jednak czym wtedy ta recenzja różniłaby się od setek innych, które powstały bądź też powstaną w najbliższym czasie?
Wybaczcie za przydługawy wstęp, ale "Void Mother" zmusza słuchacza do tak wielu refleksji nie tylko na tej płaszczyźnie, o której piszę powyżej czy muzycznej, ale także nad swoim własnym żywotem. Czy lalka z okładki, która spogląda na nas swoimi zimnymi i nieżywmi oczyma, do tego rzucając tym nieśmiałym uśmieszkiem nie odzwierciedla tak naprawdę nas samych? Czy nie jesteśmy zadowoleni z tego, że lubimy być ślepymi na wiele spraw, na które nie powinniśmy? Widzicie już sama okładka zmusza człowieka do tak wielu pytań, na które ciężko znaleźć odpowiedź a nie przeszliśmy nawet do głównego tekstu! Dlatego zostawmy na chwilę te wszystkie przemyślenia i wrócmy na ziemię.
Pierwsze co może was zaskoczyć po przesłuchaniu otwierającego kawałka, to jak bardzo ta muzyka jest inna od "AIR". Grupa porzuciła eksperymentalny styl na rzecz bardziej złożonego i rozbudowanego doom metalu, kojarzącego się z dokonaniami pionierów tej muzyki. Jednak porównania z My Dying Bride czy Katatonią wydają się tu całkowicie zbędne bo ta muzyka jest tak świeża i nieszablonowa, że gdybym to rzeczywiście zrobił to wówczas okazałbym brak szacunku trudowi i ciężkiej pracy jaki włożyli muzycy w ten album. Same utwory są bardziej zwarte i mniej połamane niż to miało miejsce na debiucie, dlatego ci którzy szukali drugiej części tamtego grania mogą się trochę rozczarować. Jednak brak połamańców twórcy zastępują ciżękimi i walcowatymi riffami, wolniejszymi zagrywkami i miejscami bardziej melodyjnym wokalem Zośki, która tutaj wspięła się niemal na wyżyny swoich możliwości i miejmy nadzieję, że zostanie w nich na dłużej. Do tego doszły również bardzo piękne i fenomenalne ballady, które pozwalają nam zatopić się w ciszy i mroku całego materiału a w ostatnim, finałowym utworze mamy do czynienia nawet z chórami! Na przesłuchaniu wszystkich dziewięciu utworów, będziecie musieli poświęcić prawie 68 minut, jednak kompozycje są tak różnorodne i wprawiają w taki trans, że ten czas wyda się wam wręcz za krótki, bo będziecie chcieli zostać w tych objęciach jeszcze dłużej.
W tej muzyce dzieje się tak wiele, ma w sobie tak wiele emocji, pasji, zaangażowania i o ile wcześniej pisałem, że muzyka na "Anaesthetic Inhalation Ritual" stara się zacierać barierę, która odziela muzykę od słuchaczy tak ta na "Void Mother" prawie ją zatarła. Czujemy cały gniew, smutek, rozpacz i rozczarowanie tym światem jakie muzycy chcą nam przekazać. Stworzyli przy okazji muzykę tak zapamiętałą, że niemal się wierzy w to że jest prawdziwa, człowiek chce żeby była prawdziwa, marzy niemal o tym by wziąć ją w ramiona, przytulić i pocieszyć. To już jest naprawdę ogromny wyczyn ze strony Obscure Sphinx, żeby człowiek podczas słuchania czuł tego typu emocje. Aż w końcu zdajemy sobie sprawę, że każdy odsłuch tego materiału jest zupełnie innym, unikalnym doświadczeniem.
Tym samym doszliśmy już do końca tej recenzji. I znów pojawia się wiele refleksji na temat tego, co mam tu napisać. Mógłbym napisać proste "płyta jest genialna, polecam" ale zaś - to zdecydowanie za mało, żeby opisać to co usłyszałem odpalając po raz pierwszy "Void Mother". Do teraz pozostaję w tym stanie, w którym drugie dzieło Obscure Sphinx mnie pozostawiło i chyba to jest najlepsza rekomendacja dla niego. Płyta która pozostawia was z wieloma pytaniami i przemyśleniami, to coś co prawie się nie zdarza w jakiejkolwiek muzyce, nie tylko metalowej. O ile debiut był tylko prologiem w tej dramatycznej sztuce, tak "Void Mother" jest pierwszym i to niezwykle emocjonującym i pozostawiającym nas w niepewności pierwszym rozdziałem. I miejmy nadzieję, że ta prędko się nie skończy.
Ocena: 10/10
Tracklista:
1. Lunar Caustic
2. Velorio
3. Waiting For The Bodies Down The River Floating
4. Feverish
5. Nasciturus
6. Meredith
7. Decimation
8. Void
9. The Presence Of Goddess
Wydawca: Obscure Sphinx(2013)
oki : ale okładka szmirowata, zapatrzyli się chyba w Burtona