Dalsza część opowiadania "Śmierć była na tej plaży"
Przemknęła przez ciemny korytarz niczym zjawa. Musiała wyglądać upiornie, oto jej właśnie chodziło. Im straszniej tym lepiej. By bardziej się bali, by bardziej szeptali między sobą na jej temat. Och, jaką to sprawiało jej przyjemność. Pamiętała ich wykrzywione w strachu twarze, gdy pozbawiała lalki główek. Tych pięknych lalek, które rodzice przywozili jej z całego świata. Delikatnych jak płatek śniegu, ubranych jak księżniczki w suknie z tysiącem falbanek zakrywających zimne ciało. W bucikach ze skóry, gładkiej w dotyku. Wszystkie miały tysiące loczków, dookoła białej główki z zaokrąglonymi policzkami. Chyba nienawidziła ich za to, że były tak inne od niej, twarze bez wyrazu, kręcone włosy. Wijące się jak węże na głowie Gorgony. Brała je w i tłukła o ścianę, ale nie było w tym zabawy-wystarczyło jedno uderzenie i koniec! Po pewnym czasie nauczyła się z nimi bawić. Sadzała je na małym stołeczku przy stoliku, kładła przed ofiarą filiżankę z herbatą i herbatniki. Gładziła loczki, opuszkami palców dotykała szklanych oczu, całowała w policzek i siadała na przeciwko. -Dziękuje że przyjęła pani moje zaproszenie, to zaszczyt panią tu gościć - mówiła słodkim głosikiem.
Cisza.
-Och, widzę że nie jest pani zbyt rozmowna. To nie szkodzi. - kręciła głową - Proszę się częstować, może woli pani inne ciastka? Chodź moim skromnym zdaniem te są najlepsze, delikatne i rozpuszczają się w ustach jak lody. Lubi pani lody?
Cisza. Lalka spoglądała pustymi oczami przed siebie.
-Bo ja bardzo. Szczególnie malinowe polane sosem truskawkowym i z czekoladowymi wiórkami. A co u pani męża? Słyszałam, że jego obrazy sprzedają w Paryżu. Czy to prawda? Muszą być piękne.
Cisza.
-Jest pani bardzo nieuprzejma! Nie wiem czy pani wie, ale nie przychodzi się do kogoś, by milczeć jak głaz. Na dodatek nie spróbowała pani ani herbaty, ani ciasteczek! - wstała i podniosła lalkę do twarzy. Uśmiechnęła się i przytuliła zabawkę. Kręciła się z nią w kółko, podnosiła nad głowę i obracała dookoła. Tańczyła taniec bez muzyki z niemą partnerką.
-Wspaniale pani tańczy! Musi pani być ozdobą wszystkich bali! Tylko czemu pani milczy? Niemowa? Na dodatek pusta i martwa!!! - krzyknęła i objęła główkę rękami.- Po co komuś ktoś taki?! Zwykły grat, niepotrzebna lalka! - główka pękła. Rude pukle rozsypały się na podłodze. Bezgłowy tułów z cichym pęknięciem wylądował obok. Obraz tragiczny, jak te ze Średniowiecza przedstawiające powtórne nadejście Mesjasza. A ona stała i cicho mówiła do siebie, "Po co mi te lalki? Skoro każda kończy w ten sam sposób? Jako bezkształtna postać?"
Było ciepłe popołudnie.
-Napraw to! - rozkazała starszej kobiecie, która siedziała przed domem z resztą służby. Podała jej lalkę. Zrobioną z materiału, z namalowanymi niebieskimi oczami i czarnymi warkoczykami. A raczej resztkami, pomiętą i poskręcaną wełną zastępującą włosy. Z brzuszka wychodziły gałganki.- Ma być jak nowa, proszę...Sukienki dla niej nie chcę, mam ich tysiące.
Kobieta spojrzała na nią ponuro i wzięła zabawkę. - Znowu chcesz je niszczyć? Jaką tym razem wymyśliłaś zabawę? Znowu ten upiorny taniec? Widziałam, co z nimi robisz. Najpierw się bawisz, a potem niszczysz.
-Nie, nic z tych rzeczy. Dla tej zrobię coś innego! Tylko że jej to pewnie nie obchodzi, nie ma uczuć.- Zaśmiała się i pobiegła z powrotem do domu.
Po tygodniu dostała ją wyglądającą jak nowa. Wypraną z nową włóczką, czarną jak węgiel z odmalowanymi oczami. Wybrała dla niej najładniejszą sukienkę. Białą z bufiastymi rękawami zakończonymi koronką. Była śliczna! A przy tym podobna do niej samej! Ten sam kolor włosów i oczu. Kochała ją! Po raz pierwszy kochała lalkę! Tańczyła z nią w ogrodzie skąpanym w słońcu. Huśtała się z nią na huśtawce, brała na obiady. Nie wychodziła bez niej z pokoju. A w nocy, gdy księżyc wpłynął na atramentowe niebo, sadzała ją na bujanym fotelu koło okna. By ta mogła patrzeć w noc i liczyć gwiazdy, których tak naprawdę nie liczyła ani nie widziała. A ona tymczasem leżała na łóżku, otoczona tysiącem miękkich poduszek. Czasem miała wrażenie, że to śnieg, tylko dużo cieplejszy i pachnący wiatrem. Czuła się jak księżniczka, samotna księżniczka. Uwięziony skowronek w złotej klatce. Gdy była bardzo mała widziała coś takiego. Drobny ptaszek zamknięty w klatce, śpiewał cichą piosenkę. Nie rozumiała jej słów, bo ludzie dawno zapomnieli mowę zwierząt, ale wiedziała, że to piosenka o wolności. A gdyby go tak wypuścić? Czy nie dopadłby go kot lub czy nie zdechłby z głodu? Może lepiej mu było tam? Z dala od głodnego pyska kota?
-Diano wygramoliła się z łóżka i uklękła w nogach fotela. Czemu tak lubiła tą lalkę?
Co sprawiło, że pozwoliła jej tyle "żyć'? Jutro mijał miesiąc. Czy dlatego, że były podobne, obie samotne skazane na swoje towarzystwo.
Chyba nigdy nie pozna odpowiedzi na to pytanie. Pstryknęła Dianę w nosek i usiadła obok na fotelu. Sen przyszedł szybko, wystarczyło by opuściła powieki.
Gdy teraz po paru latach wspominała tamten okres napawało ją dziwne uczucie smutku. Straciła Dianę. Jedyną rzecz na tym świecie, którą kochała, której ufała. Zmusili ją, by patrzyła jak czerwone języki ognia liżące miękkie ciało, spalają wełniane kędziorki, jak ogień pożera błękitną sukienkę. A okrągła buzia płonie tym ciepłym uśmiechem, by po chwili spłonąć jak reszta. A ona nawet nie krzyczała, nie była w stanie. Przed oczami przelatywały jej obrazy tych wszystkich lalek, które dostała. Jak każda pęka jak jej serce teraz." Nasze dziecko nie będzie się bawić taką lalką jak ta!" tyle jej powiedzieli. Ogień wygasł, kaci opuścili miejsce zbrodni. Nachyliła się nad kominkiem i starannie zebrała cały popiół. Jedyne co zostało po Dianie, coś czego nie strawił ogień stanowił łańcuszek. Wzięła go, a resztę przesypała do pudełka. -Moja Diana, moja śliczna Diana.-powiedziała do siebie i złapała łańcuszek, był jeszcze ciepły. -Dlaczego?- spytała pustki i zacisnęła drobne piąstki. Do oczu same napłynęły jej łzy, nie mogła ich powstrzymać.
-Dlaczego oni to zrobili?!! !Dlaczego?!!!-krzyczała coraz głośniej, coraz bardziej zaciskała dłonie.
Krzyk samotnego skowronka który stracił klatkę...na którego czekał wygłodniały kot. Nikt do niej nie przyszedł, choć musieli słyszeć jej krzyk. Właśnie gdy miała 8 lat, zrozumiała jak ludzie mogą być okrutni i obojętni na cierpienia innych. Wtedy w jej głowie pojawiło się dziwne pytanie: "Czy do dopełnienia duszy potrzebna jest strata czegoś co się kocha? Czy w ten sposób zaczynamy widzieć na nowo świat?" Rozejrzała się dookoła. Cisza. Pewnie wszyscy przebywali na parterze. Tak, na pewno. Słyszała ożywione rozmowy i cichą muzykę fortepianu, podobną do odgłosu spadającego deszczu, tak samo hipnotyzującą. Gdy padało siadała przy otwartym oknie i słuchała jak deszcz uderza o parapet. Najbardziej lubiła moment, gdy złoty błysk przecinał niebo. W tym samym momencie czuła jak tysiące małych igiełek wbijające się w kręgosłup. Biegną do szyi i rozpływają się po całym ciele. Tak jak teraz..."Burza" pomyślała i wybiegła szybko na dwór, nie zwracając uwagi na szepty gości na jej temat. Cały ogród w deszczu. Wiatr ciągnął za gałęzie drzew. Tysiące liści zataczało wielkie koło nad domem. Muskały jej twarz i włosy. Odrzuciła ręce na boki, a twarz uniosła do nieba. Skakała jak małe dziecko, które dostało coś o czym zawsze marzyło. Wiatr rozwiewał jej włosy, oplatał nimi całą twarz.
-Jestem wasza!!! - krzyknęła do rozszalałego nieba. Piorun przeciął niebo.