Powstanie Necromantia datuje się na rok 1989. Od tego czasu zespół wydał kilka demówek na kasetach, a także split z Varathron. Czas na płytę przyszedł w 1993 roku po podpisaniu kontraktu z Osmose Productions. Powstało wtedy „Crossing The Fiery Path”, które jest bardzo nietypowa płytą. Niby jest to typ południowego black metalu, ale znajdziemy tu znacznie więcej niespodzianek.
Wszelkiego rodzaju intra i klimatyczne, niebędące metalem, dźwięki stanowią tu ponad połowę materiału. Wytwarzają wokół muzyki specyficzną, mroczną i szatańską atmosferę i niewątpliwie nadają albumowi duszy i pewnego rodzaju własnej tożsamości. Necromantia jawi się jako zespół rytualny, mistyczny i okultystyczny. Rządzi czarna magia i satanistyczne obrzędy. Cała ta otoczka jest ciekawie zrobiona i potrafi zaintrygować.
O wiele gorzej jest z muzyką. Jak chłopaki zaczynają grać to nie raz, aż się można za głowę złapać. Czy to tak miało być, czy oni po prostu tak nie potrafią? To jest jakieś rzępolenie na podstawowym, szkolnym poziomie. Bzyczy to banalnie i sprawia wrażenie jakby wszystko było grane na jednej strunie. Czasem to wydaje się, że w ogóle gubią rytm i się zacinają. Do tego brzmienie gitar jest suche, a perkusja plastikowa. Uśmiechnąć się można też na dźwięk wesoło popierdującego basika. Muzyce kompletnie brakuje przestrzeni i tła, które tylko gdzieniegdzie zagospodarowywane jest przez proste klawisze.
A mimo to coś w tym jest. Necromantia broni się pomysłowością, chwytliwymi wokalizami i wspomnianym już klimatem. „Crossing The Fiery Path” zaczyna się majestatyczną inwokacją wypowiadaną czystym, ale przejmującym i złowrogim głosem. Podobnie jest z całym „Les Litanies De Satan”. Jak nazwa wskazuje jest to prawdziwa litania dla Szatana, a cały ten kawałek to po prostu majstersztyk. Chociaż kiedy się rozkręca to znowu aż żal słuchać tej gitary, a solówka jest na poziomie przedszkolnym. Ma to jednak niesamowitą i niepowtarzalną aurę. Podobnie jest z „The Warlock”. Cały utwór trwa ponad trzynaście minut, a jego druga część to wręcz filmowa akcja, gdzie wszelkie tajemnicze odgłosy okazują się być rytuałem zwieńczonym wrzaskami składanej w ofierze dziewicy (Tak mi się przynajmniej wydaje). Z kolei „Last Song For Valdezie” to ponad pięciominutowa solówka na gitarze akustycznej, która jest najpierw wolna, ale potem przyspiesza do flamencowatego tempa. Musze przyznać, że wyszło to całkiem nieźle. Na pewno lepiej niż gra na gitarach elektrycznych. Ostatni „Tribes Of The Moon” to znowu doprawione pianinem i bębnami deklamacje.
W pozostałych (już tylko dwóch) numerach również są klawiszowe wstawki i momenty mówione. Dużo tego wszystkiego i to dobrze, bo bez tego nic by ten zespół nie znaczył. A tak stał się ikoną greckiego black metalu. Ja podchodzę do niego z rezerwą i pewnym przymrużeniem oka, no bo trochę w tym horroru, ale i trochę kabaretu. Mam też problem z końcowa oceną. Ale niech będzie ta czwórka, czyli dobry na zachętę.
Tracklista:
01. The Vampire Lord Speaks
02. The Warlock
03. Last Song For Valdezie
04. Unchaining The Wolf (At War...)
05. Les Litanies De Satan
06. Lord Of The Abyss
07. Tribes Of The Moon
Wydawca: Osmose Productions (1993)
Ocena szkolna: 4