Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

Megadeth - Endgame

Nazwa "Endgame" na pewno nie sugeruje końca zespołu, raczej szef grupy mógłby powiedzieć, że to koniec zabawy: "Wychodzę wam na przeciw. Pokażę wam co to jest thrash metal w XXI wieku". Mustaine stwierdził że "Endgame" jest najlepszym materiałem od "Rust in Peace". Po doświadczeniu tej płyty mogę śmiało stwierdzić, że zespół nabiera wiatru w żagle i że jest to absolutnie najlepszy thrashowy materiał.
The world needs a hero", "The system has failed", "United abominations". Ile to razy długowłosy frontman chciał się już z nami słuchaczami żegnać ? Każda kolejna płyta miała być jego ostatnią, a tu proszę... Fakt, odstawiając gitarę do szafy i meldując się w pośredniaku raczej lepszej roboty by nie znalazł. Już widzę oczy tej pani, kiedy Mustaine do niej przychodzi i mówi żeby mu jakąś robotę znalazła... WTF? Bóg metalu nie może przecież  zostać spawaczem, stolarzem albo parać się innym zawodem jaki mu podpowiada sprany życiem beret, prawda?

Rudy sygnował kiedyś swoim nazwiskiem kawę, dodając że ta kawa daje mu kopa do łomotania na gitarze cały dzień, więc dlaczego miałby rezygnować z tego co potrafi robić najlepiej? Dzięki Bogu, Mustaine ciągle dla nas, przeciętnych metalowych zjadaczy chleba ma się lepiej niż dotychczas. Proszki od bólu "na metallikową przeszłość" poszły w odstawkę. Kurek z wódą został przykręcony. W międzyczasie z zespołu wykopanych zostało parę osób i oto powstały na przestrzeni 6 lat, 3 długogrające albumy. O ile 2 z nich były stosunkowo średnie o tyle jedna z nich "The system has failed" była co najmniej dobra.

Megadeth jako jeden z niewielu zespołów jaki znam, potrafił diametralnie się zmienić. Nowy image, złagodzony sposób śpiewania, uproszczona konstrukcja piosenek(!). O ile jego głównemu konkurentowi ta zmiana się udała o tyle Megadeth niestety nie. Mam tuaj na myśli pójście na całość w "Risk", który niestety okazał się rzęzistym pierdem wyleżałego tłustego Amerykanina. Porażka Megadeth na tej płycie postawiła przyszłość zespołu pod znakiem zapytania. Z teamu wypadł Marty Friedman, niedługo potem David Ellefson, wcześniej Menza. Mustaine został sam, a pozostało mu tylko jedno - przywrócić pociąg zwany Megadeth na dobrze znane, thrashowe tory.

Po latach prób i przeciętnych megadethowych płytach, całkowicie odświeżony po raz kolejny zespół, wraca do tego co jego gitarowy maestro potrafi najlepiej - łomotania. W zespole pojawia się osoba stworzona z mieszanki wódy z red bullem o łagodnie brzmiącym imieniu i nazwisku Chris Broderick. Człowiek ten wystrzelony w kosmos w wieku 5 lat, po trochę ponad 30 latach wzbogacony o wiedzę i doświadczenie ląduje na statku Megadeth stając się z rozradowanego turysty żądnego rozrywek w prawdziwego podoficera pokładowego nadającego kierunek żeglugi Megaśmierci. Kolegów Mustaine/Broderick uzupełniają perkuista Shawn Drover i basista James Lomenzo i w ten sposób rozpoczyna się praca nad nową płytą.

Osobiście zawsze ubolewałem że Dave nigdy nie próbował tworzyć dłuższych, epickich utworów. Każdy z nas zna "Holy Wars", czy "Hangar 18" które na zawsze pozostaną wizytówką tego teamu. Szkoda że Dave nigdy nie starał się pisać jeszcze bardziej złożonych utworów jak te wyżej wymienione. Zawsze uważałem że w takich utworach jest więcej pola manewru aby pokazać feeling zespołu dzięki czemu można tworzyć dzieła bardziej niezapomniane. I tutaj znowu odwołuję się myślami do Metalliki. Jednak Megadeth to nie Metallica. I bardzo dobrze. Muzyka Megadeth jest doskonałym odzwierciedleniem osobowości Dave'a. Utwory są szybkie, techniczne, i kopią dupę w sposób wielce wyrafinowany. Taki jest właśnie Mustaine i taka jest płyta "Endgame" z 2009 roku.

Na "Endgame" znajduje się 11 kompozycji. Po przesłuchaniu połowy, nabawiłem się bólu głowy i musiałem odpocząć. Czemu? Broderick naszpikował solówkami piosenki do granic możliwości. Solówką się zaczyna, solówką utwór się ciągnie i solówą utwór się kończy. Jednak jest to olbrzymia zaleta. Po odpoczynku skończyłem słuchać album, a potem słuchałem go wielokrotnie.Tej muzyki po prostu trzeba doświadczyć. Otwieraczem na albumie podobnie jak kiedyś na "So far, so good, so what" stał się instrumental który jest moją ulubioną pozycją na krążku. Doskonała sekcja rytmiczna połączona z nieziemskimi solówkami Chris'a i Dave'a stworzyły coś co nazwę "kosmiczną wyprawą" Tak, dokładnie tak to właśnie nazwę. Włosy jeżą się na plecach, a wacek twardnieje. Instrumental kończy się, a my otrząsamy się i wpada "This day we fight!", gdzie chłopaki podkręcili tempo do granic możliwości. Ha! Chciałbym zobaczyć jak grają ten utwór na żywo. Już słysze sygnały syren pogotowia nadjeżdżających by ratować życie wycieńczonym łomotaniem garstce gości. Trzeci utwór w końcu zwalnia, ale jest ciężko i chwytliwie. "44 minutes" to wolniejsze granie z najbardziej wpadającym refrenem na płycie. Może pod prysznicem nie będziecie tego nucić, ale w głowę się wbije, a tekst będzie nękać was cały dzień. Kolejny "1,320" to także jazda bez trzymanki, którą można porównać do jazdy  samochodem który osiąga 100km/h w takim właśnie czasie jak został zatytułowany ten kawałek. "Bodies" to trochę podróbka z "Symphony of Destruction" - najmniej lubiany przeze mnie utwór z płyty, co nie oznacza że zły. Po prostu wydaje się być wtórny dlatego jako jednemu z dwóch dałem mu ocenę "4" w 6 stopniowej skali. Tytułowy "Endgame" to 6 minutowy moloch w którym doszukać się można z czasem wielu interesujących smaczków. Na płycie nie zabrakło też pół-balladki, która w mojej ocenie wypadła na 4, ponieważ jest to jedyny utwór na którym Mustaine nie poradził sobie wokalnie, ot tak po prostu. Generalnie cała płyta "Endgame" ma świetny początek ( doskonałe 4 utwory ) i koniec ( równie doskanałe 3 utwory ). Ostatnie 3, to "Head Crusher" który stał się singlowym kawałkiem i do którego został nagrany coolerski teledysk. "Head Crusher" to czysty doskonały Megadeth. Posłuchajcie, a zrozumiecie. "How the story ends" na pierwszy rzut oka jest prostym utworem, ale wgniatającym w fotel. Motyw przewodni doskonale się rozwija, a kolejne doskonałe sola Brodericka tworzą z niego mojego drugiego faworyta płyty. Na sam koniec ekipa zaserwowała najbardziej przebojowy kawałek "The right to go insane" do którego również powstał teledysk. Video podobnie jak piosenka jest świetne, a refren zapada w pamięć. Po odsłuchaniu całej płyty czuję że dosłownie najadłem się nią i niczego mi nie brakuje. No może tylko tego że utwory mogły by być dłuższe... ale czy wtedy byłby to Megadeth, a piosenki spełniały by swoją rolę w agresywnym kopaniu naszych tyłków ?

Krążek Megadeth nie był jeszcze ani razu tak bardzo spójny jak teraz. Wszystkie utwory można ocenić w skali od 4 do 6 na 6 możliwych oczek z czego przeważających utworów jest tych z szóstką. Dlaczego tak uważam? Otóż oficerowi udało się połączyć najlepsze rzeczy z którymi dotychczas miał doświadczenie: thrash (koniec rockowania), melodyczność, uproszczoną strukturę piosenek z doskonałą produkcją ( oni inni niech się uczą ), świeżość i wystrzałową miksturę będącą Broderick'iem (oj tak :). Album oceniam na 9+/10.
Tracklista:
01. Dialectic Chaos02. This Day We Fight!03. 44 Minutes04. 1,320'05. Bite The Hand That Feeds06. Bodies Left Behind07. Endgame08. The Hardest Part Of Letting Go... Sealed With A Kiss09. Headcrusher10. How the Story Ends11. Nothing Left To Lose
Wydawca: Roadrunner Records (2009)
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły