Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

Megadeth - Endgame

Megadeth, Endgame, thrash metalNigdy nie byłem wielkim fanem Megadeth. Dla mnie ekipa dowodzona przez rudowłosego Dave'a o przeuroczym kaczobrzmiącym wokalu skończyła się gdzieś na poziomie papkowatego "Cryptic Writings" (1997). Niby dwa ostatnie album "System Has Failed" oraz "United Abominations" pokazały, że Mustaine wraca do formy, to wciąż nie były to płyty, które zapierałyby dech w piersiach i nawiązywały poziomem do takich wydawnictw jak "Rust In Peace" czy "Peace Sells... But Who's Buying". Ku nawet mojemu zaskoczeniu, bardzo wyczekiwałem "Endgame" - mając w pamięci występ Megadeth na ubiegłorocznej Metalmanii i widząc poczynania Chrisa Brodericka (ex-Nevermore, Jag Panzer) - nowego gitarzysty formacji żywiłem się nadzieją, że Mustaine da nowemu muzykowi pole do popisu. Nie spodziewałem się jednak po "Endgame" czegoś mocno ponad "United Abominations". Czasem jednak pięknie jest być niewymagającym.
"Endgame" zniszczyło mnie od pierwszego przesłuchania. Chyba słowa Mustaine'a, że "Endgame" będzie najlepszym dziełem od czasów "Rust In Peace" nie były na wyrost. Co prawda grupa nie powróciła do stricte thrashowego grania z czasów wspomnianego albumu, ale to co otrzymałem w zupełności zaspokaja moje potrzeby. Płyta przynosi 11 kompozycji, a w zasadzie piosenek, które swoją budową przypominają raczej numery z "Countdown To Extinction" czy "Youthanasii", ale przynoszą zupełnie nową jakość heavy/thrashowego grania.

Płytę rozpoczyna "Dialectic Chaos" - dwu i pół minutowy pojedynek gitarowy Mustaine'a i Broderick'a. Tutaj już zostałem zaskoczony, gdyż Broderick jest gitarzystą o zupełnie innym stylu i feelingu niż legendarny Marty Friedman (były gitarzysta Megadeth w latach 1990 - 1999). Broderick bombarduje bardzo szybkimi i technicznymi solówkami, które od razu skojarzyły mi się z poczynaniami wiosłowych z Nevermore. To jednak był tylko przedsmak.

Pozostałe 10 numerów prezentuje bardzo wysoki, wyśmienity poziom i w tym miejscu bez sensu wydaje sie rozpisywanie o poszczególnych numerach, bo musiałbym napisać o każdej piosence niemal to samo. Przede wszystkim "Endgame" naszpikowany jest pysznymi solówkami, jakich nie słyszałem w gatunku od lat - naprawdę, tych solówek jest tutaj multum. Kolejna rzecz - Mustaine zarejestrował najlepsze partie wokalne w swojej karierze. Nigdy nie przepadałem za wokalem Rudego, ale tutaj naprawdę jego głos mi się podoba.  To co mnie także zaskoczyło, to świetne melodie i spora dawka przebojowości - po pierwszych kilku odsłuchach "Endgame" nie jawił się jako album nadzwyczaj chwytliwy, ale każda kolejna wizyta w odtwarzaczy sprawiała, że całymi dniami nuciłem pod nosem przebojowe "44 Minutes" czy "Bite The Hand That Feeds". Nie można oczywiście zapomnieć o riffach - wspomniany "Bite The Hand That Feeds", miażdżący "Headcrusher", thrashowy moloch w postaci utworu tytułowego, nieco rock'n'rollowy "1320" czy półballadowy, pełen dramaturgii "The Hardest Part Of Letting Go... Sealed With A Kiss".

Nie potrafię się przyczepić do któregokolwiek z utworów. Gdybym naprawe musiał coś znaleźć, to może byłaby to praca sekcji rytmicznej - duet Lomenzo/Drover to jednak nie ta sama jakość co Ellefson/Menza, choć odmówić im umiejętności nie można. Prawda jest jednak taka, że Megadeth = Dave Mustaine i to on jest samodzielnym autorem 9 kompozycji z "Endgame", przy zaledwie 2 numerach ("Headcrusher" oraz "How The Story Ends") napisanych do spółki z perkusistą Shawnem Droverem. To jednak dobitnie pokazuje, że Megadeth jest w wyśmienitej formie, a swoiste "nawrócenie" lidera i rozliczanie się z przeszłością mu służy.

"Endgame" to zdecydowanie najlepszy heavy/thrashowy album jaki powstał w nowym tysiącleciu. Przede wszystkim album wciąga, ja osobiście potrafię słuchać tego krążka w kółko, po kilak razy dziennie. Dawno nie słyszałem tylu świetnych piosenek zgromadzonych na jednym kompakcie, które jednocześnie miały by w sobie tak ogromne pokłady pozytywnej energii. Słuchacz się cieszy, słysząc zapał i entuzjazm muzyków. Megadeth udowodnił mi, że thrash jeszcze nie jest martwy. Megadeth pokazał, niczym profesor młodym adeptom jak się powinno grać ognisty heavy/thrash, oraz pokazał starym dziadom ze Slayera i Metallicy, że muzyczna emerytura wcale nie jest straszna, a zdobyte doświadczenie jest bezcenne.

"Endgame" może nie odkrywa niczego nowego - z resztą, w thrash metalu chyba najciężej o to. Podobno jednak najlepsze albumy to takie, do których chce się wracać i których słuchanie sprawia nam przyjemność, a do takich nowa propozycja Megadeth niewątpliwie się zalicza. Brawo!

Tracklista:

01. Dialectic Chaos
02. This Day We Fight!
03. 44 Minutes
04. 1,320
05. Bite The Hand That Feeds
06. Bodies Left Behind
07. Endgame
08. The Hardest Part Of Letting Go... Sealed With A Kiss
09. Headcrusher
10. How The Story Ends
11. The Right To Go Insane

Wydawca: Roadrunner (2009)
Komentarze
Harlequin : Co do pana Pitrellego ... gra sobie w Savatage, mając przy boku inneg...
alagner : Standardy grania? To ja zawsze byłem za łamanem konwencji ;) Nie...
Sumo666 : Taaa :))
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły