Pierwszy utwór wita nas płaczliwym nastrojem klawiszy. Z każdego dźwięku przebija rozdzierający smutek, również po pauzie, kiedy pojawia się perkusja i mroczny głos Tilo zdruzgotane serce pogrąża się w czarnym oceanie rozpaczy. Po chwili jednak wszystko ożywa i pokazuje swe lepsze oblicze, jednak nie na długo. Teraz melancholijna gitara elektryczna znowu przywodzi na myśl smutek i samotność. Nagle jednak okazuje się, że te wszystkie elementy to części składowe wielkiego patosu, który powolnie toczy się pod górę coraz cięższych dźwięków. W końcu wszystko wybucha pięknem i nadzieją. Szybki i pewny wokal, do tego rytmiczna perkusja i te klawisze tak delikatnie pieszczące uszy. Ostatnie minuty to przepiękna gitarowa solówka swą ekspresją porywająca nawet najbardziej strapione serca grzeszników.
"Reissende Blicke" to dwójeczka na płycie. Tutaj pojawia się dźwięk podobny do tego z "Sele In Not" - skrzypienie drewnianej trumny. Rzeczywiście kompozycja ma iście depresyjny nastrój. Centralka ociężale wybija swój rytm, organy tworzą nastrój gotyckiej krypty a wokal, tak jakby rozpalał blade ognie świec. Chociaż muzyka na chwilę odżywa starając się tak jakby zaczerpnąć świeżego powietrza, to są to tylko niemrawe podrygi przeklętej duszy. To najdłuższy utwór na płycie i co za tym idzie pozostawia niezatarte wrażenie.
Teraz nastał czas na tytułowy "Einsamkeit". Od samych pierwszych sekund dowodzący słuszności swego tytułu. Po chwili jednak dzieje się coś niezwykłego. Klawisze przypominają cyrkową zabawę. Czyżby zatem wkradł się tu jakiś błąd? A może kompozytor oszalał? Nie! Nie zapominajmy o tym, że bohaterem wszystkich płyt jest clown. Ten "cyrk" ma zatem za zadanie zwrócenie szczególnej uwagi na postać bohatera. Być może pokazuje również, że choć w swej pracy jest on niejako skazany na radość to wcale nie znaczy że clown nie jest samotny. Czyżby zatem stara prawda: "Nawet w uśmiechu me serce krwawi?". Tak czy inaczej piosenka jest najbardziej zagadkowa i zróżnicowana.
Czwórka to wstęp do przyszłego stylu Lacrimosy. Szybka ale uważna gitarowa gra, skomplikowana perkusja pełna niesamowitych przejściówek, delikatne tło klawiszy. To najbardziej rockowy kawałek na krążku. Uderza swą energią i naprawdę potrafi podnieś na duchu. Są oczywiście w nim również etapy pełne zadumy i dziwnych dźwięków, ale raczej to właśnie ta moc i siła przebicia zapadają w pamięć. Wspaniałą rolę odgrywają tutaj nałożone na siebie wokale które dodają dramaturgii i szczególnej oprawy muzyce. Końcówka to już piękna gitarowa solówka dostosowana do szybkiego rytmu perkusji i opętany głos Tilo.
Teraz nadszedł czas na najbardziej skomplikowany utwór z płyty. Znowu ogarnia nas mrok a to za sprawą ciężkich organowych brzmień i olbrzymiego patosu. Tajemnicza perkusja brzmi niczym odgłosy bestii ukrywającej się w mroku. Niezwykle monumentalna muzyka, pełna przesterowań. Od szóstej minuty muzyka nabiera sakralnego wyrazu. Głosy i dźwięki przywodzą na myśl średniowieczne nabożeństwo. Być może to ostatnia podróż clowna, do świata gdzie już nigdy samotność nie będzie jego trapiącą bolączką? Końcówka utworu - niezwykle przestrzenne klawisze i prawie anielski głos Tilo - właśnie takie nasuwają wnioski.
A teraz najpiękniejsza jak dla mnie kompozycja - "Besso". Niezwykle nastrojowy utwór. Stanowczy i mocny głos Tilo brzmi bardzo pięknie na tle klawiszowej melodii. Ale to nic nagle z głębi wynurzają się smyczki, z niezwykłą ekspresją zarysowując obraz nieskończonego piękna. Dbają o każdy szczegół, zawadiacko bawią się z dźwiękiem, to trzymając go krótko na smyczy, to przepuszczając między palcami. Również wokal pełen ekspresji wyraża tęsknotę. Na koniec niezwykły akompaniament i odchodzące w dal smyczki. Idealny koniec dla tej smutnej i samotnej opowieści.
Tracklista:
01. Tranen Der Sehnsuht (Pt. I i II)02. Reissende Blicke
03. Einsamkeit
04. Diener Eins Geistes
05. Loblied Auf Die Zweisamkeit
06. Bresso
Wytwórnia: Hall Of Sermon (1992)