Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Po wydaniu "Follow The Reaper" COB trafiło do grona moich ulubionych zespołów i z niecierpliwością czekałem jak kolejny krążek Finów zmiecie mnie z fotela. Kiedy dorwałem płytkę z niecierpliwością wrzuciłem do odtwarzacza i ... usta zwinęły się w podkówkę. Od samego początku dało się odczuć, ze "Hate Crew Deathroll" będzie albumem zupełnie innym niż poprzednicy.
Pierwsze rozczarowanie dopadło mnie już po pierwszych dźwiękach - problemem jest mianowicie brzmienie - stało się bardzo nowoczesne, bardzo przesterowane, przystosowane do zespołów, które opierają swoja muzykę na szybkich shreddach. Niektórzy zapewne lubują się w chirurgicznie sterylnym brzmieniu, ale w tym wypadku, zabija ono jakakolwiek głębie muzyki. Produkcja zamiast wydać się soczysta, mięsista, jest zwyczajnie "twarda" i bardzo płytka. Kolejnym elementem, który wzbudził moje zdegustowanie jest ograniczenie roli klawiszowa, przez co muzyka traci na przestrzeni, na rozmachu, brak jest miejsca na neoklasyczną ornamentykę, która była wszechobecna na poprzednich albumach. Tutaj też rodzi się kolejny problem, a mianowicie konstrukcja utworów. Generalnie utwory są oparte na szybkim, power-deathowym shreddzie, jak choćby otwierający płytę "Needled 24/7", ale pojawiają się też wolniejsze, cięższe numery z kroczącymi, riffami. Poziom jednak utworów jest co najwyżej przeciętny. Niektóre utwory sprawiają wrażenie bezpomysłowych, z melodią robioną na siłę, daleko im do poziomu kawałków z "Follow The Reaper". Co więcej - dany na zakończenie albumu cover Slayera "Silent Scream" jest o wiele gorszy od oryginału, choć fanem Slayera nigdy nie byłem.
Pomimo tylu moich lamentów, płyta wcale nie jest taka zła. COB to świetni instrumentaliści i od tej strony nie ma powodów, aby się czepiać - solówki zarówno gitarowe jak i klawiszowe są odrobinę oszczędniejsze w formie aniżeli te znane z poprzednich krążków, ale trzymają wysoki poziom. Również wokal Laiho jest trochę mniej skrzekliwy, bardziej wyrazisty. Kolejnym plusem jest też duża różnorodność wśród utworów - mamy galopujący, bardzo jednostajny "Needled 24/7", kroczące "Sixpounder" czy "Angels Don't Kill", bardzo melodyjne "Bodom Beach Terror" czy "Triple Corpse Hammerblow", bardziej agresywne "Lil' Blood Red Ridin' Hood" czy niesamowicie czadowy utwór tytułowy.
Podsumowując jednak ogół, muszę powiedzieć, że "Hate Crew Deathroll" pozostawił we mnie ogromny niedosyt. Wydaje mi się, że sama perfekcja wykonania nie wystarczy, aby porwać słuchacza. Co więcej - zespołowi zaczęło chyba brakować pomysłów. Niby dalej jest melodyjnie, technicznie, ale na poprzednich płytach było lepiej. "Hate Crew Deathroll" w żadnym wypadku nie jest albumem złym, ale niewątpliwie jest słabszy od poprzednich albumów zespołu. Z perspektywy czasu powiem tylko, że nie zdarza mi się wracać do tego albumu - płytę polecam tylko zagorzałym fanom zespołu.
Wydawca: Nuclear Blast Records (2003)