Chicagowski Burnt Offering - bo o nim tutaj mowa - to grupa, o której nie wiadomo prawie nic. To kiedy powstała jest kwestią sporną - z przeszłości wiadomo tylko tyle, że jej pierwszy album ujrzał światło dzienne w 1987r., po czym po 3 latach poszła w rozsypkę po serii udanych koncertów. Na scenę zespół wrócił dopiero w 1997, żeby rok później nagrać opisywany tu materiał. I tyle - co prawda plotka głosi, że wydali album koncertowy, ale kto by tam wierzył plotkom? Jak widać biografia niezbyt obszerna, czego jednak można się spodziewać po zespole, który wydał 2 albumy, po czym zniknął na dobre, nie ogłaszając przy tym rozwiązania/zawieszenia/śmierci czy czego tam sobie życzycie. Ale koniec już z tą przeszłością pora wreszcie coś napisać o ostatnim dziele tego zespołu.
"Walk Of The Dead", bo taką nazwę nosi album, to klasyczny thrash z death metalowym zabarwieniem, czyli ogólnie - nic nowego. I to jest prawda. Muzyka zawarta na tym materiale jest równie odkrywcza co kolejne odcinki "Na wspólnej" i "M jak Mroczek" razem wzięte. W przeciwieństwie jednak to ww. seriali tutaj wszystko jest proste - można by wręcz rzec toporne. Muzyce bliżej do niemieckich wydawnictw spod znaku Destruction i Kreator niż bardziej złożonych form z Metallicy lub Megadeth. Jednak jak pisałem w przypadku Nasty Savage - nawet tak oldschoolowe rzeczy trzeba umieć zagrać tak, żeby to miało ręce i nogi i nie odrzucało po pierwszej sekundzie odsłuchu płyty.
Tymczasem "Walk of the dead" potwierdza tą tezę, gdyż jest to jedno z najlepszych dzieł jakie moje ucho słyszało. Jest prosto, ale energicznie - te 11 utworów to soczyste thrashowe kotlety, które zmuszają słuchacza to machania łbem. Brak tutaj jakichkolwiek zwolnień, od początku do końca mamy tu do czynienia z ostrym napierdolem i ciężarem, które są okraszone "wydzierającym" wokalem, ostrą jazdą po garach i tnącymi solówkami. Chociaż jest prosto nie znaczy, że jest prostacko, a numery wcale nie nużą lekką powtarzalnością, a wręcz przeciwnie - zachęcają do dalszego słuchania. Jeśli dodać do tego dobre lekko oldschoolowe brzmienie mamy tu coś co każdy koneser dobrego thrashu lubi najbardziej. I właśnie tu leży pies grobem pogrzebany. Materiał, choć naprawdę wyśmienity, był spóźniony o dobre 10 lat, w czasach gdy nawet najstarsi thrasherzy próbowali grać nowocześniej (m.in. Slayer i jego "Diabolus in Musica") więc jak byle jaki zespół z jednym albumie na koncie miał się przebić z muzyką, która hołdowała raczej tradycyjnym spojrzeniem na muzykę?
Chłopaki wykonali kawał dobrej, choć nikomu niepotrzebniej roboty przez co przepadli w mrokach historii i tak na dobrą sprawę niewielu o nich już pamięta, jeśli w ogóle ktoś taki się znajdzie. Tym niemniej jeżeli zasłuchujecie się w thrashu i wygrzebiecie kiedyś tą płytę z jakiegoś najgłębszego pudła u koncertowego sprzedawcy warto wydać na nią te parę groszy, bo dostarcza to czego powinien dostarczać każdy zespół w tym stylu. Czyli agresję, energię i prostotę płynącą z tej muzyki - mówiąc najprościej po prostu: Thrash metal!
Ocena: 9/10
Tracklista:
1.Hell Is Yours
2.Thou Shalt Not Kill
3.With All The Blood
4.Nailed
5.Walk Of the Dead
6.Black Metal
7.The One
8.Mother's Shallow Grave
9.Time To Close Your Eyes
10.Snow Death
11.Burnt Offering
Wydawca: SOD Records (1998)