Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Imprezy :

Brendan Perry już wkrótce na trzech koncertach

Już za niewiele ponad tydzień wystąpi w Polsce na trzech koncertach Pochodzący z Londynu kompozytor, wokalista i multiinstrumentalista, współzałożyciel legendarnej formacji Dead Can Dance, Brendan Perry. Koncerty będą miały miejsce w Warszawie, Inowrocławiu i w Szczecinie. Koncert w Inowrocławiu odbędzie sie w ramach Ino-Rock Festiwal na którym zagrają też Pain of Salvation, Wolf People i Lebowski. Impreza Odbędzie się w inoweocławskim Teatrze Letnim
Brendan Perry
Perry, urodzony w angielsko-irlandzkiej rodzinie, dorastał we wschodnim Londynie, do czasu aż jego rodzice zdecydowali się przenieść do Nowej Zelandii. Tam w 1977 roku, pod pseudonimem Ronnie Recent, rozpoczynał muzyczną karierę jako basista, później także wokalista punkowego The Scavengers. Po dwóch latach zespół przeniósł się do Australii, zmieniając nazwę na Marching Girls. W 1980 roku Perry opuścił skład, wybierając ścieżkę solowych eksperymentów muzycznych. Rok 1981 zapisał się jako data utworzenia Dead Can Dance. Początkowy skład formacji to Brendan Perry, Simon Monroe i Paul Erikson, który jako ostatnia zasiliła Lisa Gerrard. Przez szesnaście lat działalności Dead Can Dance nagrało 9 albumów. W 1999 roku, podczas pracy nad "Spritchaser", ostatnim albumem formacji, dla Lisy i Brendana stało się jasne, że przestali podążać w tym samym kierunku, w konsekwencji czego podjęli wspólną decyzję o zakończeniu współpracy muzycznej i rozpoczęli pracę nad solowymi projektami. W tym samym roku Perry zrealizował "Eye of the Hunter", płytę która prawie w całości została nagrana z wykorzystaniem "żywych" instrumentów. Lata 2000-2005 Perry spędził w Quivvy Church w Irlandii, gdzie wraz ze swoim bratem Robertem prowadził warsztaty perkusyjne z wykorzystaniem tradycyjnych afrokubańskich i wschodnioafrykańskich bębnów. W tym samym kościele powstawały płyty Dead Can Dance - "Into The Labirynth", "Spritchaser" i solowy projekt Perry’ego "Eye of the Hunter". Po jedenastu latach Brendan Perry powrócił z nowym wydawnictwem "Ark", na którym pojawiły się m.in. utwory "Babylon" i "Crescent", skomponowane w związku z krótką reaktywacją Dead Can Dance w 2005 roku (i promowane podczas Dead Can Dance Reunion Tour). Na pełnych magii koncertach w roku 2010 i 2011 artysta wykonuje wraz ze swoim zespołem materiał z dwóch solowych albumów, ale też z repertuaru Dead Can Dance, jak i kompozycje premierowe. 
Pain Of Salvation
W świecie rządzonym przez coraz bardziej nieugięte zasady i konformistyczne koncepcje sztuki, zespół Pain Of Salvation stworzył na międzynarodowej scenie muzycznej swoją własną niszę. Ich inteligentnie skomponowane i zręcznie zaaranżowane utwory są mieszaniną metalu, popu, funky, disco, bluesa, gotyku oraz folku z arabskimi i orientalnymi wpływami, a także bardziej lub mniej ekstremalnych stylów muzycznych, tworząc przy tym jednolitą całość. Pain Of Salvation świadomie nie poddaje się żadnym artystycznym kompromisom, a jedyne kryterium dla ich kompozycji stanowi najwyższa jakość oraz głębia zawartości. "To umiejętności i złożoność powinny być częścią machiny, a nie funkcjonalność czy konstrukcja" - mówi lider zespołu Daniel Gildenlöw, "próbuję więc ukryć je tam, gdzie powinien być silnik - pod maską maszyny, wbudowany głównie po to, by przetwarzać pomysły i emocje." To właśnie dlatego ich albumy są tak dobrze przyjmowanie przez fanów oraz media z różnych kręgów muzycznych, począwszy od progresywnego metalu, poprzez nu metal aż po rock progresywny, a nawet muzykę świata. Od momentu utworzenia swojego pierwszego znaczącego zespołu Reality w 1984 roku, jego pomysłodawca i lider Daniel Gildenlöw konsekwentnie podąża za własną koncepcją różnorodnego, technicznie doskonałego i wykraczającego poza wszelkie granice rocka progresywnego. W 1991 roku zmienił nazwę zespołu na Pain Of Salvation i od tamtej pory wydał sześć albumów studyjnych oraz jeden w wersji akustycznej, a wśród nich takie klasyki jak "Scarsick" (2007), "BE" (2004) czy "Remedy Lane" (2002). Każde z tych wydawnictw to imponujące, wielowarstwowe concept albumy, dotykające trudnych społeczno-politycznych tematów, przy jednoczesnym manifestowaniu bardzo intymnych i indywidualistycznych poglądów. Międzynarodowe uznanie zyskali w 2002r. dzięki albumowi "Remedy Lane". Pisanie materiału na tę płytę było dla Gildenlowa szczególną terapią, dzięki której mógł dojść do siebie po bolesnych doświadczeniach nieudanego związku. Po wspólnej trasie z Dream Theater już cała Europa wiedziała, że ze Szwecji wieje ożywczy wiatr. Na akustycznym koncertowym albumie "12:5" Pain of Salvation zaprezentowali swoje łagodniejsze oblicze, lecz już niebawem miała się rozpętać prawdziwa burza. A rozpętała się dzięki albumowi "Be", na którym zespół powędrował przez najgłębsze odmęty prog metalu. Najbardziej wyrafinowana odmiana rocka progresywnego zmieszała się z elementami muzyki metalowej i klasycznej, a w tle pobrzmiewały również echa folk i gospel. Niezwykłe brzmienie udało się osiągnąć dzięki udziałowi 9-osobowej orkiestry, w skład której weszły wiolonczela, altówka, skrzypce, flet, klarnet, klarnet basowy, tuba oraz instrumenty perkusyjne. Sam Gildenlow przyznał, że bez orkiestry album "Be" nie byłby tym, czym jest. A jest współczesną baśnią o początkach życia; opowiada o ludzkości, Bogu, naszym stosunku do wiary i nauki. Najważniejsze ze wszystkich stawianych pytań brzmi: Jak to wszystko się ze sobą łączy? Nauka daje nam kilka wskazówek, lecz nie jesteśmy w stanie pojąć do końca złożoności tego systemu. Jesteśmy przecież jego częścią i nie potrafimy spojrzeć na wszystko z zewnątrz. W ramach trasy promującej album "Be" zespół pojawił się po raz pierwszy w naszym kraju, by wystąpić 30 kwietnia 2005 w Krakowie. 29 stycznia 2007 na rynku pojawiło się kolejne dzieło formacji zatytułowane "Scarsick", nagrane już bez Kristoffera Gildenlowa, który w miedzyczasie opuścił zespół. W ramach trasy promocyjnej tej płyty grupa ponownie odwiedziła Polskę, by pojawić się 20 lutego 2007 w Warszawie i 21 lutego 2007 w Krakowie. Wydany w listopadzie 2009 roku minialbum "Linoleum" był wprowadzeniem do dwupłytowego projektu "Road Salt" i stanowił jedynie małą zapowiedź mającej się wkrótce ukazać większej całości. Wydanie minialbumu poparte zostało szeregiem koncertów w całej Europie i Rosji, zespół pojawił się również jako support przed występami Dream Theater w Australii, a także wziął udział w Melodifestivalen… szwedzkiej edycji eliminacji do konkursu piosenki Eurowizji, wydarzeniu śledzonym przez miliony widzów państwowej telewizji. Podczas konkursu Pain Of Salvation zaprezentował nastrojowy utwór "Road Salt" i zarówno jakość piosenki, jak i samo wykonanie spotkały się z imponującym odzewem ze strony publiczności, pomimo raczej nietypowego, jak na tego typu konkurs, charakteru zespołu. Występ katapultował Pain Of Salvation do głównego nurtu uwagi mediów. Prawdziwym sukcesem było otrzymanie "jeszcze jednej szansy" i przejście do drugiego etapu konkursu. Choć ostatecznie zespół nie zakwalifikował się do finału, utwór "Road Salt" zdobył ogromne uznanie we wszystkich zakątkach Szwecji, docierając aż do 12. miejsca na liście najlepiej sprzedających się singli, gdzie konsekwentnie się utrzymuje, nie dając szansy kolejnym utworom z albumu. Album "Road Salt One" (nazywany również "Road Salt - Ivory") ukazał się w maju 2010. Gildenlöw komentował: "Road Salt One to 12 spoconych, pokrytych żwirem utworów; to motyle wtopione w asfalt, nieprzebyte ścieżki i odważne decyzje. Nie będą błagały abyś je polubił, nie będą szukały usprawiedliwienia, nie przeniosą cię bezpiecznie na drugi brzeg rwącej rzeki. Jeśli nie dotrzymasz im kroku, pozostawią cię na skraju drogi. Road Salt One może naprawdę okazać się szorstkim kochankiem. Jeśli jednak masz odwagę podążać za nim całym swoim sercem i ośmielisz się poddać jego głosowi, zabierze cię do miejsc, które bałeś się wcześniej odwiedzić." 
Wolf People
Zespół Wolf People rozpoczął działalność w 2006r. i jako pierwsza brytyjska grupa rockowa dołączył do grona wykonawców amerykańskiej wytwórni Jagjaguwar. Liderem grupy jest gitarzysta i wokalista Jack Sharp, któremu towarzyszą Joe Hollick (gitara), Dan Davies (bas) i Tom Watt (perkusja). O Wolf People zrobiło się głośno, gdy na początku 2010 roku na rynku pojawiła się "Tidings", kompilacja zawierająca 15 utworów napisanych przez Sharpa w latach w latach 2005-2007. Inspiracji do ich powstania muzyk szukał w angielskiej psychodelii, rhythm'n'bluesie i folk-rocku końca lat 60. Kiedy w 2005 roku zapragnął umieścić część swoich demo w Internecie, zrobił to pod szyldem Wolf People, będącym częścią tytułu książeczki dla dzieci "Little Jacko And The Wolf People". Jako że nie spodziewał się, by ktokolwiek zwrócił uwagę na jego nagrania, nazwa wydała mu się mało istotna. Po latach już razem z kolegami z zespołu zastanawiali się nad jej zmianą, lecz nie przyszła im do głowy żadna godna uwagi. Muzycy zgodnie podkreślają też, że "Tidings" nie jest albumem z prawdziwego zdarzenia; to raczej zbiór muzycznych pomysłów tworzących wielki dźwiękowy collage. Ze strony Sharpa była to próba kopiowania pomysłów z "Safe As Milk" Captaina Beefhearta i jego Magic Band. Słuchał wtedy też pierwszej płyty Pentangle, więc do jego kompozycji powoli przenikały wpływy folkowe. Gdy Wolf People stali się już pełnoprawnym zespołem, muzyczne szlify zdobywali grając podczas koncertów wczesne kompozycje lidera. Lubią o nich myśleć jako o prehistorii grupy, która teraz wszystkie utwory tworzy wspólnie. Pełnię swoich możliwości muzycy pokazali na pierwszym "właściwym" albumie "Steeple". Album powstał na terenie starej posiadłości w Walii. Dwór popadł w totalną ruinę i rozebrano go w latach 80. Muzycy nagrywali w starej stodole zamienionej na studio, a mieszkali w domkach dla służby i kuchni. Jack Sharp: "Wcześniej obdzwanialiśmy domki do wynajęcia na wakacje z pytaniem, czy możemy przez tydzień odbywać w nich próby. Właściciel jednego z nich odparł, że wolałby, żebyśmy robili to w studiu. Nawet nie wiedzieliśmy, że tam jest studio! Bardzo nam się tam spodobało, więc kilka miesięcy później postanowiliśmy tam nagrać cały album." Album "Steeple" rozpoczynają najbardziej ponure i posępne akordy od czasów pierwszej płyty "Black Sabbath" - można w nich niemal usłyszeć kościelny dzwon wybijający nadejście godziny duchów. Zespół przechodzi potem w dostojny utwór "Silbury Sands", który nastrojem mieści się gdzieś pomiędzy "Words from the Front" Toma Verlaine'a i ostrych riffów, które mogłyby być odrzutami z pierwszego albumu Led Zeppelin. Jednak przede wszystkim słychać tu wpływy muzyki tradycyjnej, która przewijała się przez wiele wcześniejszych kompozycji grupy i której wpływ wyczuwalny jest w niemal każdym utworze z tej płyty. Muzycy czerpią pełnymi garściami z muzycznej tradycji i obrazów typowych dla muzyki folk, nic więc dziwnego, że w utworach pojawia się smak krwi i ziemi, życie i śmierć. Związkom z tradycją płyta zawdzięcza również swój tytuł. Jack Sharp: "W centrum każdego angielskiego miasteczka i wsi zwykle stoi zakończona iglicą wieża, a wiele spośród utworów na albumie nawiązuje do historii takich lokalnych społeczności". "Silbury Sands", opowiada Sharp, "od strony muzycznej jest połączeniem wielu różnych pomysłów, nad którymi wówczas pracowaliśmy. Tekst opowiada o trzech różnych wydarzeniach, które dotknęły miasteczko w Północnym Devonie. Jego nazwę chyba źle odczytałem z mapy, bo od tamtej pory nie potrafię go znaleźć." Tiny Circle zabrzmi znajomo w uszach większości fanów grupy, gdyż pojawił się na stronie A wcześniej wydanego singla - to ukłon w stronę dawniejszych czasów, kiedy w brzmieniu grupy dominował flet grającego w niej wcześniej Rossa Harrisa. Painted Cross jest nowszą wersją bardzo starego utworu, który Jack napisał w tym samym czasie co Cotton Strands i Storm Cloud (istnieje nawet jego nagranie pochodzące z tamtych czasów!). W brzmieniu pojawiają się echa Tomorrow i UFO, a bas i perkusja grają cudownie zaraźliwy riff nawiązujący do czystych dokonań starej szkoły Bevana i Kefforda (sekcji rytmicznej grupy The Move). Tekst z kolei opowiada o ruinach kościoła w wiosce, w której dorastali Jack Sharp i perkusista Tom Watt. Morning Born to wniknięcie do samego środka albumu. Tom Watt gra na perkusji z niemal wojskową precyzją, a bas Dana Daviesa w połączeniu z gitarą rytmiczną nadaje całości rozpędu porównywalnego z klasycznym Magic Band Captaina Beefhearta. Potężne psychodeliczne crescendo grzmiącej perkusji i wykrzywionych gitar zapowiada instrumentalny jam Cromlech. Śp. Michael Jones z pewnością spogląda na to z uśmiechem z rock'n'rollowego nieba. To coś dla fanów starego Man i szalonych gitarowych pojedynków Jonesa i Leonarda. To coś dla wielbicieli Johna Weinzierla z okresu współpracy z Amon Duul 2. To po prostu totalny odjazd! I trwa zaledwie trzy i pół minuty - nikt nie może więc oskarżyć muzyków, że z upodobaniem oddają się hippisowskim w stylu ciągnącym się w nieskończoność jamom. Muzycy wyznali jednak, że nie mieliby nic przeciwko temu, by zagrać koncert składający się z jednego tylko numeru. To dopiero byłby numer! One By One From Dorney Reach i Castle Keep stanowią teraz żelazny element koncertów grupy. Powracające gitarowe riffy jęczą jak udręczone duchy i brzmią tak, jakby narodziły się na pierwszym albumie Pink Floyd - i jak w większości utworów Wolf People wyczuwa się czające się gdzieś zagrożenie i mrok. Castle Keep dodatkowo "pachnie" Fairport Convention w składzie z 1970r. Album zamyka dwuczęściowa kompozycja Banks of the Sweet Dundee. Jack Sharp: "Tekst tego utworu spisano w Potton w 1904r. i zamieszczono w "Bedford Times". Ja znalazłem ją w bibliotece w Bedford w małej broszurce zatytułowanej "Stare pieśni śpiewane w Bedfordshire". Postanowiłem połączyć ją z drobiazgiem, który napisał Joe i zmieniłem melodie, by do tego wszystkiego pasowała (nawiasem mówiąc, w broszurce nie zamieszczono żadnych nut). Tekstu było za dużo, więc musieliśmy dopisać drugą część, by podtrzymać zainteresowanie słuchaczy. Ostatecznie musieliśmy zrezygnować z dwóch ostatnich linijek. Joe napisał potężny riff zamykający całość. To w pewnym sensie muzyczny hołd złożony utworom takim jak "Murder of Maria Marten" Shirley Collins i "Sir Patrick Spens" Fairport Convention. Organy, które słychać w środku utworu, określiłbym raczej dość swobodnie jako "domowego wyrobu mellotron". To sample wszystkich nut z drewnianego recordera wprowadzone do MPC marki Akai i zagrane potem w akordach." "Steeple" to dopracowana w najdrobniejszych szczegółach płyta, imponująca przy tym poziomem wykonania. Zamieszczone na niej kompozycje zachwycą z pewnością wszystkich tych, którzy kochają brytyjskie, bluesowo-psychodeliczne brzmienie początku lat 70. przyprawione oczywiście solidną szczyptą nowoczesności. Album zebrał znakomite recenzje w prasie brytyjskiej, a w cenionym niemieckim miesięczniku "Eclipsed" został wyróżniony w grudniu 2010 tytułem "Płyty miesiąca". Ostatnimi czasy Wolf People koncertowali w Wielkiej Brytanii, Niemczech i Norwegii m. in. z Dinosaur Jr, Tinariwen, Witchcraft, Sleepy Sun, Malcolmem Mooneyem i Voice Of The Seven Woods, zachwycając muzycznym mistrzostwem i swobodą. Potwierdzeniem rosnącej pozycji grupy na scenie muzycznej jest też niedawna trasa z kanadyjskim zespołem Black Mountain. 
Lebowski
Szczecińska formacja założona w 2002r. i grającą muzykę z pogranicza art rocka, muzyki filmowej, eksperymentalnej i improwizowanej. Kompozycje tworzą spójną całość, w sposób klarowny definiując charakterystyczne i rozpoznawalne brzmienie grupy. Na debiut płytowy przyszło im czekać bardzo długo, bo aż 8 lat. Dopiero bowiem w 2010 roku pojawiła się pierwsza w ich dyskografii płyta "Cinematic" z - jak to określił sam zespół - muzyką do nieistniejącego filmu. Album śmiało można uznać za dzieło koncepcyjne dedykowane wielkim postaciom polskiego (ale nie tylko) kina. W jaki sposób uzyskali zamierzony efekt? Po prostu wpletli w swoją instrumentalną muzykę fragmenty m.in. takich filmów jak: Gangsterzy i filantropi, Hydrozagadka czy Pamiętnik znaleziony w Saragossie, wykorzystując głosy wybitnych polskich aktorów: Leona Niemczyka, Zdzisława Maklakiewicza czy Romana Kłosowskiego. "Cinematic" to płyta bardzo spójna, gęsto usiana tworzącymi swoisty kolaż dynamicznymi tematami. Niczym obraz dobrego reżysera, Lebowski trzyma słuchacza w napięciu, zmieniając nastroje, grając na emocjach, niepokojąc. Rozbudowane i wielowątkowe kompozycje, pozwalają snuć opowieść zaskakującą i niebanalną. Całości dopełniają bogate instrumentarium i ciekawe aranżacje, co jednak nie przeszkadza muzyce stawać się chwilami ascetyczną, skromną i wyciszoną. Album spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem zarówno w naszym kraju jak za granicą. Zainteresowanie wydaniem materiału na Zachodzie wyraziła firma Kscope (mająca "pod opieką" m.in. Porcupine Tree, Anathemę, Lunatic Soul, Blackfield itp.). Już niedaleka przyszłość pokaże jak potoczy się dalsza kariera zespołu. 
Szczegóły imprezy w naszym kalendarium.
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły