Koniec lat siedemdziesiątych to dla Black Sabbath prawdziwe pasmo nieszczęść. Alkohol, narkotyki, problemy finansowe i konflikty wewnętrzne doprowadziły do odejścia z zespołu Ozzy’ego Osbourne’a pod koniec 1977 roku. Na jego miejsce zatrudniony został nawet Dave Walker – były wokalista Savoy Brown i Fleetwood Mac i zaczęto z nim przygotowania do nowego albumu. A potem Ozzy wrócił i wszystko trzeba było robić od początku. I wtedy właśnie umarł mu ojciec, co spowodowało kolejne wycofanie się na trzy miesiące. W końcu jednak płyta powstała. Została wydana we wrześniu 1978 roku i nosi tytuł „Never Say Die!”
Mimo tych wszystkich przeszkód i niedogodności została ona dość dobrze przyjęta i w powszechnym mniemaniu jest krokiem do przodu w stosunku do niezbyt udanego „Technical Ecstasy”. Pojawiły się na niej nowe rozwiązania, udało się też nagrać przeboje. Na pewno za taki można uznać otwierający numer tytułowy, w którym obok porywających wokali udało się przemycić sporo gitarowego ciężaru, co zwiastuje nową epokę, nie tylko w samym Black Sabbath, ale i w rodzącej się muzyce metalowej. Drugim szlagierem z tej płyty jest „Junior’s Eyes”, w którym z kolei jest więcej melodii i tego starego, mrocznego sabbatowskiego klimatu. Jest to super kawałek i muzycznie i wokalnie, który pokazuje, że na mistrzów zawsze można liczyć i nie zapomnieli jak się robi wielkie hity. Na podobną modłę zrobiony jest też następny „A Hard Road”, który buja już od pierwszych taktów, ma taką samą zamgloną atmosferę, wciągające wokale i świetną część instrumentalno-solówkową. Czuć w nim też starego bluesa, co zresztą zawsze było pewną cechą muzyki tego zespołu.
Wspomniałem o nowych rozwiązaniach. Zaczynający się organowo „Johnny Blade” nagle rozwija się w elektroniczne dźwięki, które później powracają jeszcze w tle. Sama piosenka ma wybitnie starego ducha, ale przyprawiona jest nowoczesnością. W „Air Dance” natomiast mamy cały długi fragment progresywny i niemalże jazzowy, z dużym udziałem, wpadającego w radosny taniec z gitarami, pianina. Jednak największym zaskoczeniem może być to, że w ostatnim „Swinging The Chain” śpiewa Bill Ward. Ozzy po swoim powrocie odmówił wzięcia udziału w czymkolwiek co zostało stworzone podczas jego nieobecności, a ten kawałek na płycie się znalazł, więc musiał go zaśpiewać ktoś inny. Muszę powiedzieć, że etatowy perkusista poradził sobie z nim bardzo przyzwoicie i nadał mu takiego typowego dla lat siedemdziesiątych, hippisowskiego ducha, kusząc się nawet o wyciągnięty refren i inne, nawet nieco psychodeliczne okrzyki. Jest tu fajny rytm, a dodając solowe popisy na harmonijce, wychodzi z tego kolejny bardzo dobry numer. Sporą dawkę, znów nieco jazzowej, psychodeli daje też poprzedzający go „Breakout” - utwór, który stał się instrumentalny z tych samych co wyżej powodów.
I jak tak zaczynam szukać, gdzie te słabizny, dłużyzny i w ogóle bieda, to jakoś wcale ich nie znajduję. Niewymienione przeze mnie do tej pory „Shock Wave” i „Over To You” to również są dobre blacksabbathowe klasyki. Ze swojej sytuacji zespół wyszedł obronną ręką i godnie zakończył pierwszą erę działalności. Podczas trasy promującej album Ozzy znów opuścił zespół, tym razem już na osiemnaście lat, a następna płyta Black Sabbath z jego udziałem miała ukazać się w roku 2013, czyli za lat trzydzieści pięć.
Tracklista:
1. Never Say Die
2. Johnny Blade
3. Junior's Eyes
4. A Hard Road
5. Shock Wave
6. Air Dance
7. Over To You
8. Break Out
9. Swinging The Chain
Wydawca: Warner Bros. Records (1978)
Ocena szkolna: 5