Annihilator nigdy nie był zespołem, który potrafił trzymać równą formę - obok albumów uznawanych za lepsze, zdarzały mu się też słabe lub bardzo eksperymentalne. Jeśli chodzi o moją osobę, to twórczość Kanadyjczyków nigdy nie przypadła mi do gustu - nie pomagały nawet naprawdę kapitalne solówki Watersa. Gdyby nie kolega Kapelusznik, to zapewne nigdy nie zapoznałbym się z siódmym długograjem zespołu. Ale podobno miał być dobry...
W związku z tym więc zapoznałem się z "Criteria For A Black Widow", aby dostać po twarzy siarczystym, energicznym thrash metalem. Ku mojemu zaskoczeniu dostałem... Podobno sytuacja rodzinna Watersa, jego stan psychiczny były tym, co sprawiło, że muzykowi riffy i solówki sypały się z rękawa - skoro brzmiało to dobrze to musiało zostać zarejestrowane. Waters czując, że może być to naprawdę dobry album, zwerbował klasyczny skład zespołu - wokalistę Randy'ego Rampage'a oraz perkusistę Ray'a Hartmanna, zaś za partię basu odpowiedzialny był sam lider.Efekt okazał się naprawdę piuorunujący. Od pierwszych dźwięków "Bloodbath" mamy do czynienia z soczystymi, oldschoolowymi thrashowymi riffami, gęstymi, bardzo technicznymi solówkami, zabójczymi tempami i tą odrobiną thrashowego niechlujstwa. To co cieszy, to niesamowita energia i pasja bijąca z tej płyty. Partie perkusji Hartmanna są dosyć urozmaicone, sporo do powiedzenia ma też bas, który nadzwyczaj często wychodzi na pierwszy plan. Rampage dalej ma "brud" w głosie, ale nie jest to już tak dziki i nieokiełznany wokal jak z "Alice In Hell". Można by się odrobinkę przyczepić, że materiał brzmi zbyt sterylnie i momentami płasko, ale z drugiej strony również bardzo selektywnie i soczyście - możemy więc wyłapać wszystkie smaczki.
Płytę otwiera prawdziwy killer w postaci "Bloodbath" - dosyć standardowy, chwytliwy riff, rój solówek i niesamowita motoryka - to czego mi brakowało zawsze w Annihilator. "Back To The Palace" to nawiązanie do "Welcome To The Fun Palace" z płyty "Never, Neverland" - trochę wolniejszy, ale bardziej skomplikowany i równie energiczny kawałek. "Punctured" pokazuje fascynację nieco bardziej nowoczesną odmianą thrashu, a nawet modern metalu, ale dalej jest to kawałek, który prezentuje bardzo wysoki poziom instrumentalny i niesie pokaźny ładunek energii.
Utwór tytułowy jest nieco bardziej udziwniony i skomplikowany, riff bardziej przypomina jakiś progresywny łamaniec, melodia też raczej dosyć wyszukana, no i bardzo pomysłowa, połamana solówka. Instrumentalny "Schizos" świetnie zagrany i przejmujący kawałek. Powrót do bardziej agresywnego grania mamy w "Nothing Left", ale kolejny "Loving The Sinner" zaskauje heavy/thrashową bezpośredniością i... dosyć piosenkowym refrenem, który może się nie podobać słuchaczowi.
Jeszcze więcej kontrowersji wbudzać może "Double Dare", który po prostu jest... inny i nie pasuje do płyty, choć dobrze zagrany. "Sonic Homicide" to rozpędzona, thrashowa rzeź, głos Rampage'a jest odrobinę przesterowany, ale po raz wtóry Kanadyjczycy katują uszy słuchacza zagranymi w piekielnym tempie riffami i genialnymi solówkami. Na zakończenie "Mending" - spokojny instrumetalny kawałek pięknie wieńczący ten krążek.
Na tym longplay'u Annihilator zaprezentował się naprawdę przekonywująco - to jest taki thrash jaki grano pod koniec lat 80tych. Nie wiem czemu, ale mam tutaj sporo skojarzeń z "...And Justice For All" Metalliki - tyle że tutaj jest dużo żwawiej.
Zaryzykuję stwierdzeniem, że jest to najlepszy stricte thrashmetalowy album ostatnich dziesięciu lat (z całym szacunkiem do Kreatora, Altered Aeon i Exodus). Póki co - to mój ulubiony album formacji, do którego wiem, że będę wracał. Poza tym na tle innych wydawnictw w tym gatunku nie bardzo jest tu do czego się przyczepić, więc CD polecam w zasadzie każdemu, kto nie boi się trochę ostrzejszych i szybszych temp.
Wydawca: Roadrunner Records (1999)