Epka Huge CCM rozpoczyna się od porządnego kopa bez żadnego ostrzeżenia
w postaci intra. Słuchacz zostaje przykuty do głośników przez fajny
początek tytułowego utworu. Później jest trochę gorzej, może dlatego, że
nie jestem wielbicielem maniery wokalnej Pacha (jednak z każdym
przesłuchaniem wokale lepiej mi wchodzą). W w warstwie pobrzmiewa gdzieś Virgin Snatch, Pantera czai się za
rogiem, a Slayer trzyma nóż za plecami. "Latayah" znów rozpoczyna się
zachęcająco, by później przejść w dość irytująco powtarzane słowo
"refrenu", którego jest pod dostatkiem w tym utworze.