Nostalgiczny spokój, subtelna delikatność i pełna piękna głębia. Theatre Of Tragedy wpłynął na ocean gotyckiego odrętwienia, gdzie syreni śpiew wiedzie ku ukojnemu przeznaczeniu. I choć aura może być niepokojąca i pełna napięcia to nigdy się nie wzburzy. Pozostanie zagadkowa, tajemnicza, łagodna i bezkresna… „Siker! Quoth Cassandra.”
Coś jest w tych utworach, że pomimo swojej wrodzonej lekkości są tak przejmujące i wzruszające. Gitary są oddalone i ustępują miejsca klawiszom. Zarówno męskie, jak i damskie wokale są bardzo wyważone. Raymond właściwie deklamuje, a Liv Kristine zachwyca kuszącym szeptem. Taki „Siren” to już apogeum anielskiej melancholii. Niby niewiele się tu dzieje, a jednak ile tu przestrzeni i romantycznego gustu. Każdy utwór jest urzekający, a muzyki można słuchać w nieskończoność.
Nieznacznie, bo nieznacznie, ale z sentymentalnej hipnozy wyrywa „Venus”, który jest najbardziej przebojowy na płycie. Następnym takim bardziej porywającym kawałkiem jest drugi „Lorelei”. Wszystko to jednak utrzymane w odpowiednim tonie, bez wzrostu ciśnienia. Wszystko jakby cudowne, nadprzyrodzone, dalekie od zgiełku panującego na ziemi.
Osobną sprawą są teksty na „Aegis”. Okładka nie podaje skąd się wzięły i kto je napisał. Próbowałem je przeczytać, ale mimo intensywnego korzystania ze słownika niewiele z nich zrozumiałem. Od razu widać, że słowa są jakieś dziwne i jest to najprawdopodobniej jakiś język staroangielski. Z pewnością jednak nawiązujący do postaci i wydarzeń mitycznych. Łatwo też zwrócić uwagę, że wszystkie piosenki zatytułowane są kobiecymi imionami.
Mi ta płyta kojarzy się z „Odyseją”. Wędrowcy pływają po morzu i spotykają się z boskimi nimfami. I choć wszyscy chcą wrócić do domu, to każda daje im tyle namiętności, że mogliby tak płynąć i płynąc i płynąć…
Tracklista:
1. Cassandra
2. Lorelei
3. Angelique
4. Aœde
5. Siren
6. Samantha
7. Venus
8. Poppæa
9. Bacchante
Wydawca: Swanlake (1998)
Ocena szkolna: 5+