Tytuł najnowszej płyty Serja Tankiana brzmi „Imperfect harmonies”. Nie wiem, kto wybrał tę nazwę dla wydawnictwa, ale biorąc pod uwagę zawartość krążka – muszę przyznać, że utrafił z tytułem w dziesiątkę. Długo wyczekiwany przez fanów materiał brzmi jak pokraczny zlepek niedopasowanych do siebie dźwięków, rozbitych drażniącym wokalem byłego wokalisty SOAD.
Nie sądziłam, że kiedykolwiek w tak alergiczny sposób zareaguję na materiał przygotowany przez jednego z moich ulubionych muzyków. Do dziś Tankian wydawał mi się artystą, który nie pozwalał sobie na wypuszczanie bubli. Ale jednak i jemu zdarzyła się kompromitująca wpadka. Jak mówi polskie przysłowie - "Póty dzban wodę nosi, póki mu się ucho nie urwie". Serj jak na razie ma dwoje uszu, ale najwidoczniej narząd słuchu nieco mu się stępił. Może mu jakiś słoń mu na głowę nadepnął? I choć nie dojdziemy nigdy, co tak naprawdę się stało, materiał najświeższej płyty muzyka będzie odbijał się jeszcze jakiś czas nieprzyjemną i męczącą czkawką, każąc zadawać sobie pytanie: "Dlaczego ktoś tak zdolny wypuszcza tak kiepski materiał?".
Mój pierwszy zarzut dotyczy najbardziej wybijającego się elementu składowego płyty - specyficznego wokalu Tankiana. Przez lata przyzwyczaiłam się do tego, że głos Serja najlepiej wypada w otoczeniu ciężkich, gitarowych brzmień. Ostre, rockowo-metalowe dźwięki nadawały mu głębi, stanowiąc doskonałe tło dla zaczepnych zaśpiewów i okrzyków. Nagrywając płytę "Imperfect Harmonies" artysta postawił sobie jednak odmienne cele. Przede wszystkim odrzucił manierę rockmana na rzecz śpiewu… operowego, czy raczej operetkowego. Ten karkołomny eksperyment, który udał się w przypadku Freddiego Mercury, doskonale odnajdującego się w duecie z Montserrat Caballe, zupełnie pogrzebał Tankiana. Ormianin, nieszkolony i nieprzygotowany w kierunku emisji wysokich dźwięków, nie radzi sobie z dźwignięciem linii melodycznych większości z utworów na płycie. Jego śpiew wydaje się wymuszony i sztuczny, nie niesie z sobą olbrzymiego ładunku emocjonalnego, tak łatwo zauważalnego we wcześniejszych nagraniach artysty. Podczas słuchania płyty miałam wrażenie, że śpiewa dla mnie zupełnie inny wokalista, że ktoś podmienił Serja na manekina z pozytywką w środku. Wrażenie było tak nieznośne, ze nie opuściło mnie na długi czas po zakończeniu odsłuchu.
Drugą z przyczyn, dla których nie mogę ocenić wysoko tego albumu, jest specyfika nagrania studiowego. Muzyka, będąca tłem dla śpiewów Tankiana, robi wrażenie pstrokatego, połatanego, zszytego z nieprzystających do siebie elementów prześcieradła. Nie chodzi mi o to, że pełno w niej rytmicznych połamańców, mieszania stylów czy nagłych przeskoków od głośnych dźwięków do ciszy – wszystko to można w większym lub mniejszym stopniu zaakceptować. Trudno jednak jest słuchać melodii, które nie układają się w żadną logiczną układankę i pasują do wyśpiewywanych tekstów niczym pieść do nosa. Poważne (jak to zazwyczaj u Serja) teksty okraszone zostały głupiutkimi melodyjkami i kiepskim, pseudoartystycznym wykonaniem, które znacznie bardziej pasowałoby do artystów pokroju *NSync, niż starego rockowego wyjadacza.
Z tych właśnie powodów, bez żadnej przyjemności wystawiam płycie ocenę 3+. Więcej w moim przekonaniu się nie należy.
Tracklista:
01. Disowned Inc.
02. Borders Are…
03. Deserving?
04. Beatus
05. Reconstructive Demonstrations
06. Electron
07. Gate 21
08. Yes, It’s Genocide
09. Peace Be Revenged
10. Left of Center
11. Wings of Summer
Wydawca: Reprise Records / Serjical Strike Records (2010)
Stary_Zgred : Durante: "Odczuwam w tym artykule nienawiść analogiczną do tej, które...
Mimik : Niech będzie że jestem głucha i się nie znam :)Jego nowe piosenki nie...
Durante : Odczuwam w tym artykule nienawiść analogiczną do tej, której odczuw...