Bardzo rzadko się zdarza, aby jakaś formacja stała się legendą, mając w dorobku artystycznym niewielką liczbę wydawnictw, które na dodatek do najbardziej popularnych nie należą. Na myśl przychodzi mi tylko Mayhem, ale w ich przypadku popularność wynikała także z całej otoczki związanej z ideologią tamtejszej sceny blackmetalowej. Drugim takim przykładem jest anonimowy dla wielu, pochodzący ze Szwecji, deathmetalowy Repugnant. Formacja założona w 1998 roku przez Tobiasa Forge (Usurper), po kilku latach skrystalizowała skład, by w 2002 roku nagrać swój jedyny długograj "Epitome Of Darkness", by dwa lata potem przestać istnieć. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że album ten ukazał się dopiero cztery lata po jego nagraniu nakładem malutkiej Soulseller Records.
W skład Repugnant, oprócz wspomnianego Tobiasa Forge weszli Johan Wallin (General Surgery), Thomas Daun (Dismember) oraz Gustaf Lindstrom (Bombstrike). Wszyscy muzycy przyjęli prześmiewcze pseudonimy nawiązujące do czołowych artystów z kręgu muzyki rozrywkowej (Mary Goore, Tom Bones, Sir E. Burns, Carlos Sathanas) dopasowując do tego trupi image sceniczny.Nie jednak wizerunek jest tu najważniejszy, a muzyka. A ta jest po prostu pyszna - totalny death/thrashowy oldschool przesiąknięty do szpiku kości najbardziej surowymi i niechlujnymi kanonami wyżej wymienionych nurtów. Na "Epitome Of Darkness" złożyło się 10 kompozycji, z czego dwie z nich znalazły się wcześniejszych EPkach zespołu - "Hecatomb" oraz "Premature Burial". Muzycy Repugnant zdecydowali się odświeżyć ducha prekursorów wszelkich ekstremalnych nurtów muzycznych i trzeba przyznać, że zrobili to wybornie.
Zacznijmy od tego, że płyta ma okrutnie surowe, by nie powiedzieć archaiczne brzmienie - korytarzowy, skrzekliwy wokal, rzężące instrumenty, absolutnie zero ozdobników czy studyjnej obróbki - słychać, że produkcja odbyła się tanim kosztem, ale końcowy efekt przerósł chyba oczekiwania muzyków. Repugnant stworzył muzykę prostą jak dokonania Venom, surową jak Nihilist, złowieszczą jak Possessed, wściekłą jak wczesny Kreator, energiczną i rozbujaną jak Motorhead, z niemałą dawką klasycznych rockowych elementów - zwłaszcza w partiach solowych gitar. Tutaj nie ma miejsca na wirtuozerię - fundamenty tych numerów opierają się na prostych motywach z genialnie akcentowanymi zmianami tempa.
Z jednej strony można by się pokusić o stwierdzenie, że "Epitome Of Darkness" jest swoistym tribute-albumem dla artystów, który tworzyli podwalinę pod death czy black metal. Z drugiej strony Repugnant zafundował na tyle świeże spojrzenie na tak oldskullowe granie, że jedyny album tej grupy wydaje się być nie mniej oldschoolowy niż "Black Metal" Venom. Co by nie mówić - otrzymaliśmy wydawnictwo bezczelnie brawurowe, a zarazem piękne w swojej brzydocie i prostocie. Szkoda tylko, że płyta, która ujrzała światło dzienne raptem trzy lata temu jest aktualnie praktycznie nie do zdobycie. Warto jednak poszperać tu i ówdzie, bo takiego grania nie słucha się obecnie zbyt często.
Tracklista:
01. Hungry Are the Damned
02. Premature Burial
03. Voices of the Dead
04. Draped in Cerecloth
05. Spawn of Pure Malevolence
06. From Beyond the Grave
07. Sacred Blasphemy
08. Eating from a Coffin
09. Another Vision (Morbid cover)
10. Mutilated Remains
Wydawca: Soulseller (2006)
DEMONEMOON : Taaaaa,swietnie oddali ducha ubieglego wieku,a i burczy to wszystko jak nie z t...
Harlequin : ten Tomas Dałn kiedy grał w Dismember? bo zupełnie go nie kojarzę z...
Sumo666 : Wielki szacun :) A co do płyty to fakt fortuny na studio to panowie ni...