Jakiś czas temu pewna znajoma z Opola, zapytała mnie czy nie zależy mi na tym aby poznawać nowych ludzi, wiązać nowe znajomości. Długo myślałem po rozmowie nad tym, i doszedłem do wniosku takiego - że NIE. Czuje w sobie chłód. Szczery. I ciągle rośnie. Odsunąłem się w cień... kroczę swoją drogą... stoję z boku po kolana w życiowym śniegu i ruszam się z miejsca nie zauważany. Zależy mi na znajomości z dotychczasowymi osobami, z nie którymi kontakt się urwał. Odkrywam w ten sposób - że wcale mnie to nie przeraża. Nie czuje się winny. Bo dlaczego ino ja mam pieścić diament przyjaźni? Nawet jeżeli w oczach drugiej osoby drażnią moje wady... Bywa.
No i ciągle uciekałem przed samotnością.... ciągle próbowałem się jej wyrwać. Ale odkąd pamiętam i jak sobie zacznę kroczyć w przeszłości mej, pokazują mi się dowody na to, że BYŁEM I JESTEM SAMOTNIKIEM. Nigdy nie zależało mi być w centrum uwagi. Wolałem być w ukryciu i nie rzucać się w "światło fleszy". Wolałem milczeć niż pieprzyć głupoty. Na imprezach częściej można było mnie spotkać przy barze, bawiącego się szklanką od drinka, niż raczej szalejącego na imprezie, będąc duszą towarzystwa. Zawsze czułem się inaczej, dziwnie, gdy udawałem, że samotnikiem nie jestem. Czułem się winny, jakby nie na tym miejscu i nie w tym czasie się znalazłem. Nigdy nie potrafiłem się wlepić w grono, choć próbowałem na siłę.
Przez całe lata ten stan próbowałem w sobie wyplenić, tak jak kiedyś piegi na twarzy, których się wstydziłem. A przecież moje ciało, dusza, umysł i samotność to JEDNA CZĄSTKA. Więc, jak na mitingach terapeutycznych mawiałem ze wstydem - mam na imię Ł., jestem Dorosłym Dzieckiem "Alkocholika"(acz mój sprawca, który stworzył mnie takim jakim jestem, pozostawił trwały ślad, nigdy alkoholikiem nie był) - mogę śmiało i z dumą powiedzieć - jestem DOROSŁYM DZIECKIEM SAMOTNOŚCI.
Kto chce ze mną kroczyć u mego boku, towarzyszem być - śmiało. Kto nie chce - wcale mnie nie urazi i bólu nie sprawi.
*dziękuję tym którzy jednak są....
No i ciągle uciekałem przed samotnością.... ciągle próbowałem się jej wyrwać. Ale odkąd pamiętam i jak sobie zacznę kroczyć w przeszłości mej, pokazują mi się dowody na to, że BYŁEM I JESTEM SAMOTNIKIEM. Nigdy nie zależało mi być w centrum uwagi. Wolałem być w ukryciu i nie rzucać się w "światło fleszy". Wolałem milczeć niż pieprzyć głupoty. Na imprezach częściej można było mnie spotkać przy barze, bawiącego się szklanką od drinka, niż raczej szalejącego na imprezie, będąc duszą towarzystwa. Zawsze czułem się inaczej, dziwnie, gdy udawałem, że samotnikiem nie jestem. Czułem się winny, jakby nie na tym miejscu i nie w tym czasie się znalazłem. Nigdy nie potrafiłem się wlepić w grono, choć próbowałem na siłę.
Przez całe lata ten stan próbowałem w sobie wyplenić, tak jak kiedyś piegi na twarzy, których się wstydziłem. A przecież moje ciało, dusza, umysł i samotność to JEDNA CZĄSTKA. Więc, jak na mitingach terapeutycznych mawiałem ze wstydem - mam na imię Ł., jestem Dorosłym Dzieckiem "Alkocholika"(acz mój sprawca, który stworzył mnie takim jakim jestem, pozostawił trwały ślad, nigdy alkoholikiem nie był) - mogę śmiało i z dumą powiedzieć - jestem DOROSŁYM DZIECKIEM SAMOTNOŚCI.
Kto chce ze mną kroczyć u mego boku, towarzyszem być - śmiało. Kto nie chce - wcale mnie nie urazi i bólu nie sprawi.
*dziękuję tym którzy jednak są....
Vampiria69 : Mrok i szatan ;-)