Ciii...
Stopy, biodra, bark, podbródek. Naciągnij, wdech, wyceluj, wydech, puść, opuść. Kontrola postawy powtarzana jak mantra, dwie i pół godziny, dwa razy w tygodniu, od kilku lat pozwalała mojej, momentami cholerycznej naturze wracać do normy. Po ciężkim dniu - niezastąpione. Powtarzalność, precyzja, koncentracja aż do wyrobienia stałego ustawienia. Cisza na torach, cisza wewnątrz.A teraz to wszystko się skończy. Zmieniam miejsce wykonywania zawodu (już nawet nie nazywam tego zmianą pracy, bo zakres obowiązków w papierach znów taki sam) „na poza miastem”. Komunikacyjnie – katastrofa. Póki co Konik masą nie zagina czasoprzestrzeni, więc dotarcie na trening na czas stanie się niemożliwe. Przestanę spotykać się z innymi zawodnikami, z trenerami. Smutno. Będę za nimi tęskniła, za ćwiczeniami też i za spokojem.
Nie znoszę, gdy „okoliczności przyrody” zmuszają mnie do dokonywania takich wyborów. Żeby nie praca… Uch…
A bez treningów, żeby mnie własny kręgosłup nie połamał, zostanie mi tylko joga.
Wdech ustami, wydech nosem, wdech... Nuuudaaa. ;)