Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Recenzje :

Mayhem - Deathcrush

Nie mogłem się powstrzymać... Bo tak to właściwie się zaczęło i dla mnie i dla świata, więc jakiś sentyment pozostał. Dla świata, bo poznał do czego zdolna jest banda szaleńców, którym da się nie te instrumenty co trzeba, dla mnie bo to był pierwszy grill w piekle. Spodobało się i na imprezki zacząłem wpadać wcześniej, ale co to was obchodzi... Liczy się przecież moc, liczy się black metal, liczy się Mayhem i "Deathcrush" się liczy. Pure Fucking Armageddon!!! Pamiętacie?

Szaleństwo, szaleństwo i jeszcze raz szaleństwo i tak do spopielenia, bo w sumie tym słowem "Deathcrush" mógłbym określić i po przesłuchaniu płytki każdy zrozumiałby o co chodzi. Ale przecież nie o to chodzi, żeby słowem, cały artykuł zastępować, edytor domaga się literek, a mnie naszła wena.

Podobno chłopakom z Mayhem chodziło (znowu to słowo) o nagranie najbardziej ciężkiego cyngla jaki da radę na ówczesne czasy. To był rok 1987 panie i panowie, więc nie przelewki. Death grało już od kilku lat, a tech-death przez nich prezentowany do najlżejszych nie należał. Ale był poukładany, za bardzo poukładany i tu kryła się nadzieja dla raczkującego zespołu. Należało wlać brutalność, ostentacyjność i troszkę piekielnej lawy do jednego kotła, przemieszać odwróconym krzyżem i tak wygotowany chaos podać krwiożerczym konsumentom, a oni wiedzieli już co z tym fantem zrobić. No i fajnie bo wyszło jak wyszło i "Deathcrush" choć mini, stał się już kultowym albumem.

Nie jest to piękne dzieło, nie zachwyca, nawet za bardzo potupać nie wypada, bo jeszcze podłogę można uszkodzić, a te solówki.... szatanie uchowaj! No ale coś w nim jednak jest, jakaś nielogiczna pociągająca materia (zaczynam bać się słów które tu czytam), coś na kształt frapującego klimatu, który daje tej płycie nieśmiertelność, a jeśli nawet nie, to chociaż długowieczność. Bo przyznacie, że "Pure Fucking Armageddon", że "Necrolust" czy "Deathcrush" właśnie, odbiły swoje piętno na black metalu i trudno by zafascynowani tą muzyką o nich nie słyszeli. Zresztą Mayhem cały jako tako uważa się za dość wpływową grupę w tym gatunku, zresztą co ja będę się wysmętniał - przecież to fakt dobrze znany, a historia zespołu nie jestem tematem recenzji.

Więc "Deathcrush".... "Deathcrush" to 6 utworów na playliście, 7 w rzeczywistości ("(Weird) Manheim" i "Pure Fucking Armageddon" zostały połączone, do dziś nie wiem czy żeby święte "sześć" osiągnąć, czy po prostu tego wymagał koncept chłopaków). Po za tym, to ("Deathcrush") kilkanaście minut nieokiełznanej muzyki, pełnej wrzasków, pełnej blastów, pełnej ciężkich, prędkich riffów. W sumie z tą prędkością bym nie przesadzał, raz jest szybciej ("Witchig Hour") raz jest wolniej, wręcz majestatycznie ( wstęp"Necrolust"), ale zawsze z blackowym kopem. I to tyle. Całkiem mało, ale wystarczyło żeby zaciekawić. Kto chciał więcej, musiał poczekać i to aż 7 lat. Ciekawe czemu nie 6.

Tracklista:

01. Silvester Anfang
02. Deathcrush
03. Chainsaw Gutsfuck
04. Witching Hour
05. Necrolust
06. (Weird) Manheim/Pure Fucking Armageddon

Wydawca: Posercorpse Music (1987)

Komentarze
XQWZSTZ : Faktycznie kupa hałasu, chociaż mimo upływu czasu od kiedy ostatni r...
DEMONEMOON : UUUUUUffffff,pozostaje mi tylko pochylic czoło i powspominac z usmiechem...
corpsex : Kurde dathcrush to pierwszy kawalek jakiego sie nauczylam na gitarze... Diabel...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły