Pierwszy z trójki fantastycznych albumów tej arcyciekawej kapeli. Zarówno nazwa zespołu jak i tytuł debiutanckiego krążka mogą wskazywać, że będziemy mieli do czynienia z muzyką nie dającą się zamknąć w ramach. Tak też i jest - jeśli ktoś uważa, że Opeth jest wizjonerski, to trochę się mylił.
Awangarda będzie najlepszym określeniem tego co dzieje się na tym krążku. Osiem utworów, z których najdłuższy ma ponad 11 minut, a pozostałe mają średnio około siedmiu, zawierających konstelacje dźwięków praktycznie nigdzie nie spotykanych. Słychać, że zespół w przeszłości fascynował się sceną black/death metalową - obecne są ciężkie riffy, growling oraz schematy charakterystyczne zwłaszcza dla death metalu. Różnica polega jednak na tym, ze Maudlin Of The Well odważnie wplata w swoją muzykę całą masę innych instrumentów zupełnie nie związanych z tą konwencją - nie dziwi więc zestawienie trąbek, ciężkich, deathmetalowych riffów, growlingu (czyste wokale są także obecne, ale wokalista raczej nie zachwyca), skrzypiec, fortepiany ... sporo tego. Pomimo pewnego klimaciarstwa, muzyka na tym krążku jest energiczna i bliska ekstremalnym gatunkom. Tutaj też jest mały szkopuł - choć Maudlin Of The Well gra muzykę bogatszą od Opeth, to nie jest jednak ona tak wyrazista, klimatyczna i różnorodna - momentami zespół zamyka się w pewnych schematach, a krążek jako całość jest raczej monolitem. Dosyć "płaska" produkcja powoduje, że uwypuklone zostały instrumentalne walory zespołu - świetne solówki, selektywne riffy - całość jednak brzmi surowo.Nie ma raczej możliwości porównania tej formacji do jakiejkolwiek innej "My Fruit ..." to album jedyny w swoim rodzaju, zapowiedź czegoś naprawdę fenomenalnego, przebłysk geniuszu, nuta wizjonerstwa - sztuka, która nie będzie zrozumiała dla każdego. Nie jest to muzyka drapieżna, schizująca, nie jest chaotyczna - jest szalenie oryginalna, ale nie chwyta od razu. Warto jednak poświęcić czas i pieniążki na ten zespół.
Wydawca: Dark Symphonies Records (1999)