Oceniając tą płytę mozna mieć nie lada problem. Piosenki są tak zróżnicowane, że powinno się je oceniać oddzielnie i można by użyć całej skali przebywając tą sinusoidę nastrojów i opisując duchowe wzloty i upadki jakich doświadcza się podczas obcowania z tym materiałem.
Pierwszy, "Call Of Arms" jest utrzymany w wolnym ale podniosłym tempie. Kawałek jest taki średni, nie wybijający się w żadną stronę ale stanowi raczej udane wprowadzenie do dalszej części. Drugi zaczyna się już niebezpiecznie balladowo. Na szczęście w dalszej części się trochę rozkręca do średniego tempa i to ratuje sytuację. Ponieważ ten utwór jest dedykowany ofiarom zamachów z 11 września i ich rodzinom to jeszcze można wybaczyć to rozrzewnienie. Prawdziwa tragedia to trzeci numer, kolęda po włosku. Nie wiem co przyświecało autorom, żeby zamieścić coś takiego na płycie. Dalej krótki przerywnik instrumentalny i kolejny balladowy początek. Ten numer nie przyspiesza ale w pewnym momencie staje się mocniejszy i mamy nawet solówkę. Kolejna średnia pozycja. I tak dochodzimy do największej katastrofy. "An American Trilogy" to jest coś tak strasznego, że naprawdę ciężko przetrwać te cztery minuty z kawałkiem. Druga kolęda, jeszcze gorsza od pierwszej. Jak ktoś by chciał popełnić samobójstwo tnąc się powoli tępym narzędziem i mozolnie wykrwawiając to polecam zdecydowanie ten kawałek. Jak dochodzi do słów „ Glory, glory hallelujah” to sam mam ochotę sięgnąć po jakieś szkło i zacząć się okaleczać. Żałość, dramat, totalna porażka. Następnie znowu przerywnik instrumentalny. Gdyby wcześniej nie było tych wszystkich smętów to myślę, że by pasował i stanowił udany wstęp do drugiej części płyty i nadchodzącego szlagieru, a tak tylko wydłuża oczekiwanie na wreszcie coś wartościowego.
A że jest na co czekać przekonujemy się zaraz potem. "Warriors Of The World United" to absolutny megahit. Hymn. Utwór jest bardzo prosty, wręcz banalny. Parta perkusji składa się z powtarzających się trzech uderzeń i zagrałby ją każdy kto ma co najmniej jedną rękę, jedną nogę i ukończone pięć lat. To samo bas. Do tego prosta gitara i trochę klawisza. Ale w tej prostocie jest taka siła, że aż rozpiera, naładowuje energią i porywa. Tego trzeba słuchać na fula i na stojąco. Nie da się na przykład leżeć na kanapie. Trzeba wstać, podnieść pięści i poczuć to, że jesteśmy „...Warriors. Warriors of the world!”. Ostatnie trzy kawałki to jest już totalna jazda i klasyka heavy metalu. Zagrane szybko, ostro i z polotem. Tak jak powinno być od początku. Fajne riffy, fajne refreny, fajne solówki. Widać, że panowie jak chcą to potrafią. Tylko dlaczego chcą tak rzadko? Jak ta płyta by była cała taka to by była zajebista. A tak to nie wiadomo co o niej powiedzieć. Mamy tu utwór, który z powodzeniem mógłby być hymnem wszechczasów heavy metalu i coś co mogłoby lecieć w Polskim Radiu w wigilię. Mamy fantastyczne heavymetalowe uderzenia i mocno średnie zamulacze. Istna huśtawka nastrojów.
Jedno za co moim zdaniem można pochwalić ten album w całości to wokal. Uważam, że Eric daje radę i śpiewa bardzo dobrze. Również w tych gorszych muzycznie piosenkach jest najjaśniejszym punktem. A o czym śpiewa? Właściwie, oprócz kolęd, to w każdym kawałku o tym samym. Teksty oparte są na trzech podstawowych dogmatach:
1) Jesteśmy stworzeni po to, żeby walczyć i umierać za metal
2) Jesteśmy silni, groźni i się nie boimy, a nasi wrogowie są słabi i się boją
3) Pamiętamy o naszej rodzinie, która została w domu i o naszych braciach, którzy czekają na nas w Valhalli.
Zastanawiające jest to, że we wszystkich tekstach bitwa ma się dopiero odbyć. Podmiot liryczny cały czas opowiada o tym co się zaraz stanie. Podczas słuchania płyty nie jesteśmy świadkami, żadnych walk. Jedyny dowód, że jesteśmy zwycięzcami odnajduję w okładce gdzie faktycznie u stóp bohatera leżą pokonani nieprzyjaciele. Ciekawi mnie również kim są ci śmiertelni wrogowie metalu, z którymi Manowar zmaga się od dwudziestu lat. Niestety na to pytanie autorzy nie udzielają odpowiedzi.
Myślę sobie jednak, że chyba to dobrze, że oni tyle lat walczą za ten metal, bo gdyby nie to, to może nas by nie było...:)
Tracklista:
01. Call To Arms
02. Fight For Freedom
03. Nessun Dorma
04. Valhalla
05. Swords In The Wind
06. An American Trilogy
07. The March
08. Warriors Of The World United
09. Hand Of Doom
10. House Of Dead
11. Fight Until We Die
Wydawca: Nuclear Blast Records (2002)
Ocena szkolna: 4
Zwierzu : Faktycznie album w pierwszej połowie do bani... Później sporo lepiej. Tyt...