Wielu jej broni i uważa, że jest potwornie niedoceniana. Wielu dostrzega jej drzemiący potencjał i nie zgadza się z powszechnym stereotypem. Wielu twierdzi, że przecież Iron Maiden to zespół, który złej płyty nigdy nie nagrał i wszystko co stworzyli zasługuje na dozgonny szacunek. A ona wciąż jest uważna za tą najsłabszą i najbrzydszą córkę króla i jak ta łyżka dziegciu straszy swoją niedoskonałością. Z tą łatką funkcjonuje i będzie już funkcjonować przez następne lata, uśmiechając się wstydliwie do słuchaczy gdzieś z ostatniego rzędu, jakby świadoma swoich wątpliwej urody wdzięków. A gdy już zjawi się ten zbłąkany królewicz, który przypadkowo obejmie ją wzrokiem, wtedy otworzy przed nim swoje serce i zatańczy najpiękniej jak tylko potrafi, szepcząc słodko swoje imię: „Virtual XI”.
To prawda, że w 1998 roku król największe lata świetności ma już za sobą. To prawda, że nie błyszczy złotem i brylantami, nie jest już tak zwinny i silny, jego poddani nie wiwatują na jego cześć z aż takim entuzjazmem, a na jego skroni pojawiły się oznaki siwizny. Czy jednak znaczy, że się wypalił i nie ma nic do zaprezentowania? O nie. Co to to nie. Iron Maiden wciąż przecież potrafi nie tylko grać, ale i układać długie i przejmujące utwory. Stańcie na wzgórzu, poczujcie wiatr na twarzy i zasmakujcie wolności jaką niesie Wam „Clansman”, odpłyńcie na pełny ocean i zanurzcie się w marzeniach „The Angel And The Gambler”, poczujcie dreszcz emocji stając oko w oko z „Don’t Look To The Eyes Of A Stranger” i zmierzcie się z katastrofą niesioną przez „When Two Words Collide”. Dajcie otworzyć się sercu królewny i zasmakujcie jej muzycznej słodyczy, niesionej przez płynące rozbudowanymi pejzażami gitary, wyciągnięte w przepastnych krajobrazach solówki i narastające klawiszowymi tłami, sięgające gwiazd, pasaże. A przekonacie się, że ta wzgardzana, jedenasta córka króla, również może Wam dostarczyć rozkoszy.
No to co jest z nią nie tak? Czemu nie ma takiego poklasku wśród gawiedzi jak jej starsze siostry? Czy to urok jakiś czy może lud taki głupi? Lud, jak to lud, swoją racje zawsze przecież ma. I widzi, że „Virtual XI” to płyta stępiona energetycznie i pozbawiona wigoru. Brakuje jej doładowania i jest nagrana jakby na pół gwizdka. Blaze Bayley, jakkolwiek dobrym by nie był wokalistą, nie potrafi wyśrubować tych utworów i nadać im turbo doładowania. Wprawdzie zaczyna ostrym i przebojowym „Futureal”, ale już „Como Estais Amigos” i przede wszystkim „The Educated Fool” wypadają blado. Szczególnie brak jest wysokich, wznoszących i rozpływających się tonów. Nie znajdziemy tu polotu na miarę „Flight Of Icaros”, nie ma eksplozji energii jaką niosło „Two Minutes To Midnight” i nie uświadczymy tak przejmującej atmosfery jak na „Fear Of The Dark”. Więcej tu rozwagi i przemyślanej stateczności znanej z „Seventh Son Of A Seventh Son”.
Czy więc czar prysł? Nie, dlaczego? „Stańcie na wzgórzu, poczujcie wiatr na twarzy…” Dajcie jej jeszcze jedną szansę. I tak nadchodzą lepsze czasy. „Amigos no more tears” :)
Tracklista:
1. Futureal
2. The Angel And The Gambler
3. Lightning Strikes Twice
4. The Clansman
5. When Two Worlds Collide
6. The Educated Fool
7. Don't Look To The Eyes Of A Stranger
8. Como Estais Amigos
Wydawca: EMI (1998)
Ocena szkolna: 5-