Nie dla kosmopolitanów.
"Klucz do gaśnicy znajduje się w pokoju trzysta trzy".
Z trudem, przecierając łzawiące od dymu oczy, przeczytałem niewyraźny napis umieszczony na pancernej komódce strzegącej gaśnicy. Wokoło mnie unosił się monochromatyczny odcień gryzącej i duszącej szarości. Gdzie nie gdzie, na ułamek sekundy wyglądały drapieżne języki ognia. Na wpół z podduszenia, na w pół z rozsądku upadłem na kolana i całą swoją wolę skierowałem na przypomnienie sobie, w którą stronę znajduje się rzeczony pokój. Ruszyłem do przodu, kiedy tylko narysowałem w myślach mapkę korytarza. Oddychając możliwie najpłycej i otwierając oczy, gdy naprawdę było to konieczne, dopełzłem pod drzwi. Siedząc na podłodze nacisnąłem klamkę i jakie ogromne było moje zaskoczenie, kiedy okazały się zamknięte. Jednak zamknięte. Przyjąłem to jako oczywiste, że drzwi do pokoju trzysta trzy są zawsze otwarte. Jaki głupiec zamykałby pokój, w którym są jedyne klucze do gaśnicy? Ukryłem twarz w dłoniach i pozwoliłem, aby myśli się uspokoiły. Gdzie mogę znaleźć klucz do pokoju trzysta trzy? Oczywiście w dyżurce pielęgniarek. To w przeciwną stronę. Czemu od razu nie zacząłem się czołgać w tamtą stronę? Podświadome przekonanie, że w dyżurce nie znajdę oczekiwanej pomocy? Spojrzałem w głąb szpitalnego korytarza, tak odmienionego siwymi oparami. Gdyby nie ten smród, nie ten okropny smród, który przeżerał się przez moje ubranie, skórę i kości, aż do skurczonej ze strachu duszy. Przeczesałem palcami po matowych i brudnych od potu i dymu włosach. Postanowiłem działać. Spod drzwi coraz częściej strzelały ogniste palce olbrzyma; wyglądało to tak, jakby ognisty potwór przymierzał się do wysadzenia od dołu drzwi z zawiasów - powstrzymywała go jeszcze tylko potrzeba znalezienia dogodniejszej pozycji.
Ruszyłem. Temperatura powierza gwałtownie wzrastała. Czułem wysiłek organizmu, jaki wkładał w to, abym się pocił. Lewy łokieć ugiął się pode mną - pewnie z wysiłku - i przewróciłem się. To nie był zwykły upadek. To ziemia zmieniła swoje położenie. Niemal widziałem, jak pozioma dotąd podłoga, odpycha moją lewą rękę, po czym powoli zamienia się miejscem ze ścianą. Zwymiotowałem. Spalone zatoki zapiekły dwa razy mocniej w kontakcie z sokami żołądkowymi. W tym momencie przypomniałem sobie swoje grzechy. Piękne manewry podświadomości. Nie... z takimi grzechami na tamten świat, nawet idiota by się nie pchał. Zacisnąłem powieki i pokonując wszystkie grawitacyjne kajdany, uniosłem się z powrotem na czworaka. Dyżurka była już niedaleko. Przede mną jeszcze tylko płonące drzwi, spod których zęby ognistego olbrzyma, już się nie chowały. Olbrzym pochłaniał przeszkodę, widać w sposób dla niego bardziej naturalny niż finezyjne wyrwanie z zawiasów. Przyśpieszyłem. Uderzałem boleśnie kolanami o podłogę, dłonie paliły mnie jak po kontakcie z kwasem. Kiedy mijałem ogień, poczułem jak mi się skręcają włosy na głowie. Nagła eksplozja światłości zalewająca część mojej czaszki spowodowała, że upadłem. Ból był nie do zniesienia. Poczułem jak skóra na lewym policzku kurczy się i pęka. Zawyłem.
"Klucz do gaśnicy znajduje się w pokoju trzysta trzy".
Z trudem, przecierając łzawiące od dymu oczy, przeczytałem niewyraźny napis umieszczony na pancernej komódce strzegącej gaśnicy. Wokoło mnie tańczyły sine smugi dymu, zniekształcające perspektywę. Oczywiste było, że pokój trzysta trzy musiał być zamknięty. Klucze do pokoju spoczywały bezpieczne w dyżurce pielęgniarek. Zasłoniłem usta i nos rękawem koszuli i ruszyłem do przodu. Temperatura powietrza podnosiła się z każdą chwilą. Spadało również ciśnienie; czułem jak głowa niczym nadmuchiwany balon, pulsuje rozpierającym bólem. Obok płonących drzwi leżało palące się ciało mężczyzny. Biedak, upadł starając się dostać do dyżurki. Zasłoniłem twarz ramieniem i przebiegłem obok. Źle zrobiłem, gdyż w tych warunkach, niewielki nawet wysiłek spowodował, że dostałem zadyszki. Wziąłem dwa głębsze oddechy i poczułem, jak ziemia ucieka mi spod nóg. Oparłem się o ścianę, zmuszając się wciąż do stawiania kroków. Każdy kolejny był większym wysiłkiem. Ściana się skończyła i upadłem na podłogę. Dyżurka. Zamknięta.
"Klucz do gaśnicy znajduje się w pokoju trzysta trzy".
Z trudem, przecierając łzawiące od dymu oczy, przeczytałem niewyraźny napis umieszczony na pancernej komódce strzegącej gaśnicy. Na szpitalnym korytarzu pożar szalał w najlepsze. Krwisto czerwone w żółtych woalkach płomienie pełzały po suficie, ścianach, podłodze. Za późno było na jakąkolwiek samodzielną akcję gaśniczą, więc wyrzuciłem z głowy pomysł o szukaniu klucza do pokoju trzysta trzy. Wszedłem z powrotem do swojego pokoju i zamknąłem drzwi. Okno - okno było teraz dla mnie jedynym ratunkiem. Okno bez klamek... co za ironia losu. Bezpieczne okna w szpitalu psychiatrycznym, okna bez klamek. Wszyscy słyszeli o drzwiach bez klamek, ale okna to już duża przesada. Klamka do okna znajdowała się zapewne w dyżurce pielęgniarek, ale o tym również musiałem zapomnieć. Spod drzwi do pokoju wpadł czarny tuman dymu. Jeśli chciałem przeżyć, musiałem coś wymyślić. Teraz. Woda. W każdej sali jest kran z wodą. Podbiegłem do niewielkiej umywalki i odkręciłem strumień zimnej wody. Bez żadnego węża, czy też większego naczynia, kran na niewiele się przydał, chyba, że... Uklęknąłem i odkręciłem kolanko. Woda z umywalki zaczęła wylewać się na podłogę.
"To już coś - pomyślałem - przynajmniej na podłodze będę bezpieczny".
Zakasłałem, a oczy załzawiły. W pokoju zrobiło się ciemniej niż było do tej pory. Perspektywa zaczęła się zmieniać, sprawiając, że płaskie dotąd ściany, rubasznie się wypaczyły, pęczniejąc jak balon. Z trudem mogłem na czymkolwiek skupić uwagę. Czad! Czułem jak nogi uginają się pode mną ze strachu. Cichy zabójca, sączący się przez drzwi. Zerwałem z łóżka pościel i wrzuciłem ją pod kran. Co dalej? Zarzucić na siebie mokre prześcieradło i wybiec w ogień? Owinąć się w nie i czekać na pomoc? Do bosych stóp dopłynęła zimna woda i przywróciła mi na chwilę jasność myślenia. Nie wykręcając prześcieradła rzuciłem je pod drzwi i zatkałem nim szparę. Z niejaką ulgą obserwowałem jak woda nie mając ujścia, zbiera się na podłodze, z każdym litrem przynosząc złudzenie panowania nad żywiołem za drzwiami. Oto zbierają się dwie armie: siły dobra - niebieska i siły zła - czerwona. Połączone w jedno, staną się syczącym obłokiem, ale dobro wygra. Dobro zawsze wygrywa. Moje powieki powoli zaczęły ciążyć ku dołowi i poczułem tą przyjemną karuzelę zasypiania. Spiralę snu, śmierci i życia. Odwieczny krąg i puls wszechświata...
Zerwałem się na nogi. Sen mógłby być jedną z głupszych rzeczy w moim życiu, jeżeli nie ostatnią. Zacząłem chodzić po pokoju. Pomoc musiała być już w drodze. Spojrzałem na czujnik alarmowy zawieszony na suficie. Syrena wyłączyła się w momencie, kiedy czytałem kartkę zawieszoną na szafce z gaśnicami. Do mojego nosa dobiegł zapach pieczonego mięsa. Czyżby ogień zaskoczył ludzi z firmy catering'owej? Żal mi się zrobiło na myśl ile jedzenia zmarnowało się bezpowrotnie. Ostatnim czasem miałem niespożyty apetyt. Ten zapach był jednak trochę inny. Słodkawy i mdlący - pomieszany pewnie z innymi zapachami palącego się budynku.
Usiadłem na łóżku. Nie miałem siły. Chciałem tylko spać. Łóżko wydawało się tak kusząco bezpieczne. Na podłodze lśnił odbitym światłem pryzmat wody. Uzbierał się już cały centymetr. Prześcieradło leżało wciąż pod drzwiami, mimo to dym powoli przedzierał się przez pozostałe szczeliny. Trochę świeżego powietrza... Czy tak będą się czuli ludzie w przyszłości? W post apokaliptycznym świecie, będą automaty z czystym powietrzem. Szare istoty z twarzami zasłoniętymi przez maski tlenowe, będą snuć się metalowymi chodnikami, pomiędzy monolitami budynków...
Otworzyłem oczy. Sen. Zasypiałem. Potrzebowałem świeżego powietrza. Cholerne okna bez klamek! Złapałem metalową szafkę i cisnąłem ją z całej siły. Siła odrzutu była tak duża, że upadłem. Szyba ledwie pękła. Jedna maleńka ryska. Wstałem i tym razem okiełznałem swoją wściekłość. Stanąłem pewnie na nogach i wymierzyłem cios. Szafka znów odbiła się od okna, ale tym razem pierwsza szyba posypała się drobnymi kryształkami na ziemię.
"Do trzech razy sztuka" - pomyślałem i rzuciłem szafką po raz ostatni.
Podmuch powietrza rzucił mną, jak pędzący pociąg motylem. Pokój implodował. Usłyszałem jeszcze tylko ryk pożaru i w jednej chwili czarno czerwony słup ognia rozdarł drzwi i ogarnął mnie ze wszystkich stron.
- Do trzech razy sztuka...
- A co potem?
- Koniec?
- To samo miejsce można przeżywać na wiele sposobów.
- Przeżywać?
- Postaw cudzysłów.
Devon : Bardzo mądre jest wg mnie to zdanie: "To samo miejsce można przeży...
Stary_Zgred : Bardzo dobry pomysł! Zazdroszczę :)
Stary_Zgred : Bardzo dobry pomysł! Zazdroszczę :)