Życie jest po to, aby cierpieć. Prawda. Życie w cierpieniu uszlachetnia. Prawda. Cierpienie zabija życie. Prawda. I innej drogi nie ma. Jest tylko ból, cierpienie i tęsknota za czymś lepszym i pełniejszym.
Mary-Ann starała się, aby tą drogę szybko przebyć. Często wieczorami siadywała na swoim łóżku i myślała...Na wewnętrznej stronie swoich ud wycinała wtedy jakieś wzory...w sumie bawiło ją to...Lubiła patrzeć jak jej własna krew spływa po udzie i kapie na białe prześcieradło...Odgadywała później co przedstawiały te plamy krwi...Czuła się wtedy jak wróżka...tyle, że nie przepowiadała z fusów ani z kart a z własnej krwi. W sumie uważała, że krew może więcej powiedzieć niż jakaś herbata lub plik papierowych kart...Lubiła też smak własnej krwi. Taki metaliczny a jednocześnie też słodki. Jak miód, tyle, że doskonalszy...bo niesie w sobie życie i śmierć.
Przestawała się ciąć po udach dopiero gdy cale były zakrwawione i czerwone. Brała wtedy wodę utlenioną i polewała sobie rany. Musiała zaciskać powieki i włożyć sobie poduszkę w usta żeby nie krzyknąć. Tylko sama nie wiedziałaby czy to krzyk bólu czy rozkoszy. Było to uczucie zbyt skomplikowane. Dopiero po tej wieczornej ceremonii kładła się spać.
A we śnie wszystko było inne...cudowne. Widziała tam siebie; zdrową, silną, piękną i szczęśliwą. U jej boku zawsze ktoś stał. Albo przyjaciółki, albo mama z tatą i siostrą, albo On. Nie wiedziała nigdy kim On był. Nie znała jego imienia, wieku, pochodzenia. On był bardzo przystojny, męski, rzadko się uśmiechał, chyba, że tylko do niej. A uśmiech miał piękny i ciepły. We śnie zawsze czuła się bezpieczna. Przeżywała drugie życie...te, w którym najbliżsi jej nie zawodzą. Ale tak czy inaczej sen zawsze się kończył niespodziewanie.
Gdyby mogła żyłaby tylko tam.
Bo tu...co tu mogła robić?
Nic.
Przez całe dnie prześladowały ją cienie wspomnień, historii, które działy się w jej życiu naprawdę, a które pragnęła zapomnieć. Wiedziała, że ona na tym świecie nie jest idealna. Ale starała się. Tylko, że im bardziej się starała w tym większe bagno się pakowała.
Na przykład ostatnio...myślała, że w tym ziemskim życiu spotkała Jego ze snu. Zebrała wszystkie swoje poprzednie doświadczenia i spróbowała...jak się można było spodziewać; z marnym skutkiem. To nie był On. On by jej nigdy nie zranił! Nie spowodowałby tylu cierpień. I to bez powodu.
Najgorsze w tym wszystkim dla Mary-Ann było to, że ona nie czuła się winna. Dlaczego najgorsze? Bo gdyby zrobiła coś złego to mogłaby być zła na siebie, a tak była wściekła tylko na niego. I również wspomnienia jego ją prześladowały...chciałaby o nim zapomnieć. Na zawsze. Żeby zniknął z jej życia. Ale on nie potrafi. Dręczy ją we śnie i w życiu...Czasami Mary-Ann miała ochotę wrzeszczeć o ratunek!! Innym razem chciałaby rzucić się na niego, aby poczuł ten sam ból na ciele, który ona przeżywa w duszy...lecz rany fizyczne szybko się goją, blizny znikają, a psychiczne rany krwawią przez całe życie...
Prawda. Nie myślała wtedy o tym aby umrzeć. Bo to nie był dobry powód. Wystarczyły jej duchowe cierpienia...śmierć jej ciała tylko by go ucieszyła.
Coraz częściej ogarniała ją złość. Nieopanowana i okropna. Złość na wszystko. Raniąca wszystkich, nawet tych, którzy byli z nią i ją wspierali.
Później, kiedy siedziała znowu sama w pokoju, ogarniał ją smutek i rozżalenie...Patrzyła jak jej pies spokojnie śpi koło niej. Zamknięte brązowe, ciepłe oczka, wygodnie ułożone rozespane ciałko i leciutko wysunięty języczek...Widok, który jako jedyny napawał ją słodyczą. Tylko ten pies jej nigdy duchowo nie skrzywdził...Suczka była jej opiekunką, bratnią duszą w psim ciele.
Tylko ona nie zawiodła...
Tylko ona...
Jak dawno Mary-Ann nie płakała?? Już bardzo długo nie pozwalała sobie na łzy...złość jej nie pozwalała...udręka...poczucie niesprawiedliwości....apatia, monotonia. Przecież wszystko w jej życiu kończyło się tak samo...Ile razy można wylewać zbędnie łzy?? Po co płakać?? Po co się śmiać?? Po co udawać, że wszystko jest w porządku- jeśli nie jest??
Mary-Ann życie bardzo mocno doświadczyło. I wiedziała. Wiedziała wszystko. Znała każdy rodzaj bólu....płakała z wielu powodów, krwawiła przez wiele osób, i bliższych i dalszych jej sercu. Popadała w apatię i w histerię. Przeżyła każdą skrajność. I tą budującą i tą niszczącą.
Przeżyła swoje narodziny, swoje dzieciństwo, dojrzewanie, dorosłość, lecz nie śmierć.
Na to jeszcze nie była gotowa. Choć duchowo już nie żyła. Egzystowała.
Prosiła już tyle razy żeby ktoś ją uratował....
Lecz jej prośby wracały do niej jak echo...
Nie mogła uwierzyć, że pomoc jest tak blisko, a jednak tak daleko!!!
Na kolanach błagała, skomlała... ale nikt nie chciał....nikt nie potrafił....
A ona sama nie daje sobie już z tym rady....
Przed ludźmi udawała, że jest silna, niepokonana, zimna, że nic ją nie porusza. Wszyscy sądzili, że była taka mocna, taka odważna, że była w stanie pokonać wszelkie przeciwności...To nieprawda!!! Była miękka a nie mocna, głupia nie odważna, nie była w stanie pokonać żadnej przeciwności...nie potrafiła.
Nic nie mogła.
Dużo chciała.
Ale nic nie mogła.
Nic, nic, nic...
NIC!!!!
Przyjaciele mówili, że jest ładna. I co z tego?? Po co jej ta uroda, jeśli nikogo nie urzeka?? Po co jej kształtne ciało, jeżeli jedyną korzyścią z niego mogło być dawanie przyjemności innym mężczyznom, a dla niej samej tylko patrzenie na siebie w lustrze?? Mogłaby być brzydka, a nikt by zmiany nie zauważył...
Totalna beznadzieja...Czy cokolwiek można było zrobić?? Nie wiedziała co. Miała nadzieję, że ktoś jej kiedyś powie co. Ale jak na razie nikt z jej przyjaciół i rodziny nie wiedział...Sądzili, że musi się tylko otrząsnąć. Przestać myśleć o tym co ją dręczyło. To działało, lecz tylko na chwilę.
A czymże jest chwila dla wieczności?? Jedną setną sekundy?? Małym atomem w całym związku chemicznym życia?? Nieokreślonością w obiegu natury?? Stałą niestałości w życiu?? Jedną iskrą w ogromnym pożarze egzystencji??
Czy ktoś w ogóle zna odpowiedź??
Ona nie znała...i nie wiedziała czy w ogóle chciała ją uzyskać.
Wszystko to było dla niej za ciężkie, zbyt niezrozumiałe, zbyt zawiłe aby starać się rozumieć, a co dopiero respektować!!!
Mary-Ann miała ochotę tłuc głową w ścianę i wrzeszczeć!!! A najchętniej to zdzierać z niej tapetę, wybić szyby w oknach....zrobić cokolwiek co mogłoby pomóc jej.
Jak na razie egzystuje mając nadzieję...
Nadzieję, że coś się odmieni na lepsze.....