Po sukcesie płyty „Zos Kia Cultus (Here And Beyond)” Behemoth nie spoczął na laurach, a dwa lata później już był gotowy następny album „Demigod”. Przystąpili do niego w nowym składzie z Orionem z Vesania na basie i Sethem z Nomad na drugiej gitarze oraz dodatkowych wokalach. Ten ostatni nie został jednak członkiem zespołu, a jego pomocnikiem, który to stan rzeczy utrwalił się na wiele następnych lat.
I choć Behemoth już wcześniej był potężny, to na „Demigod” tą potęgę rozwinął, a co najmniej ugruntował. Brzmienie gitar i wokalu, natężenie dźwięku, podniosłość atmosfery i cała mistyczno-starożytna otoczka, stawiają tą sztukę na wysokim piedestale, czynią ją półboską. Zaczyna się krótkim akustycznym wprowadzeniem, a potem następuje to co jest tu bardzo charakterystyczne, czyli ciężki, druzgoczący riff. Najpierw jeszcze wolny, ale zaraz rozpętuje się prawdziwe piekło, z bardzo głębokim growlingiem Nergala, łamiącymi kości gitarami i perkusyjnym wyniszczeniem w roli głównej. Behemoth jest niesamowicie mocny i do tego taki dumny i poważny. Czuć bijące od niego dostojeństwo. Potrafi też zauroczyć sokówkami, co wydatnie objawia się pod koniec kawałka.
Drugi „Demogod” rozbrzmiewa zwycięskimi fanfarami. W książeczce do wszystkich numerów, oprócz tekstów, znajdują się krótkie opisy. Nergal zwierza się tam, że gdy słyszy te fanfary to przed oczami staje mu niepokonany rzymski legion. Niezależnie co kto sobie wyobrazi, to trzeba przyznać, że robi to wrażenie i w bardzo patetyczny sposób wprowadza w główny bieg utworu, który oczywiście miażdży. Jeszcze większe wrażenie robi następny „Conquer All”, który jest największym szlagierem w całym zestawieniu. Chwytliwy riff początkowy od razu ustawia go na właściwe tory, a wokale jeszcze tylko dodają mu polotu, niesamowicie go przy tym wzmacniając. To jest straszna dzicz, ale utrzymana w zwartych ryzach i znów okraszona znakomitą solówką oraz całym nieustającym zestawem doborowego grania.
Wściekłość i dynamizm są też domeną następnego „The Nephilim Rising”, ale tym razem przemieszane ze zwolnieniami i dobiegającymi z oddali deklamacjami. Prawdziwa apokalipsa nadchodzi jednak wraz z „Towards Babylon”: „Leviathan!” Uhhh. Jakby ziemia zadrżała, a niebo się zwaliło. Jakaż to jest moc!
„Before Aeons Came” wyróżnia się tym, że tekst jest wierszem, żyjącego na przełomie XIX i XX wieku, angielskiego poety Algernona Swinburne. Wartości recytatorskich trudno się jednak dopatrywać. Utwór razi brutalnością tak jak wszystko inne, a sam autor mógłby być w ciężkim szoku gdyby doczekał się takiej interpretacji. Jeśli chodzi o pomoc z zewnątrz to w „XUL” swoją solówkę ma Karl Sanders z Nile.
Osobną perełką jest „Slaves Shall Serve”. Tu poziom zezwierzęcenia przechodzi już wszelkie pojęcie, a zaserwowany przez Nergala wstęp wokalny mógłby służyć jako preludium do ataku dla jakiejś armii orków. Na kniec też jest niezła jatka: "Slaves shall serve! Slaves shall serve! Slaves shall fucking serve"
Ostatni „Reign Of Shemsu-Hor” to najdłuższy kawałek, z rozwiniętym wolniejszym, choć jak wszystko inne majestatycznym, wstępem, który rozwija się do głębokich i płynących wzniośle tonów. Cała płyta emanuje potworną siłą, dewastuje ogromem wręcz monumentalnej, pełnej patosu i pozbawionej słabych punktów muzyki. „O Mighty Watcher! Thou art all and all art in Thee.”
Tracklista:
01. Sculpting The Throne Ov Seth
02. Demigod
03. Conquer All
04. The Nephilim Rising
05. Towards Babylon
06. Before The Æons Came
07. Mysterium Coniunctionis (Hermanubis)
08. XUL
09. Slaves Shall Serve
10. The Reign Ov Shemsu-Hor
Wydawca: Mystic Production (2004)
Ocena szkolna: 5+
leprosy : Jeden z kilku albumów Behemoth do którego wracam, powroty te co prawd...
zsamot : Pompatyczny, rozdmuchany do granic możliwości,... ale hiper udany album....