Co ma wspólnego disco polo, power metal i grind core? Otóż, moim zdaniem, są to najbardziej pocieszne i radosne rodzaje muzycznej twórczości. I choć jakże odmienne, to w odpowiednim wydaniu, wszystkie powodują ten sam syndrom uśmiechniętej mordy i podrygującej nóżki. Patrząc na okładkę debiutanckiej płyty warszawskiego Anus Magulo, nietrudno się domyślić, który z wymienionych stylów prezentuje. I gdy odpalam ją kolejny raz towarzyszy mi stan euforii, że znowu odbędę erekcję łańcuchową w wesołym rytmie umpa umpa.
„Chain Erection” to niecałe pół godziny grindu z wszystkimi jego bardzo charakterystycznymi cechami. Mamy tu upchanych aż dziewiętnaście kawałków, w tym trzy covery: Dead Infection, Squash Bowels i Lock Up. Są kilkusekundowe rzygnięcia, wstawki z filmów, a także kwisto-seksualne i organoleptyczne tytuły piosenek. O tekstach nie wspominam bo nie są napisane i podejrzewam, że ich w ogóle nie ma, a nawet jeżeli takowe istnieją to zupełnie niepotrzebnie. Muzyka ujęta w tych krótkich rzeźnickich cięciach to gitarowa ściana dźwięku i niemiłosiernie napierdalająca perkusja. Wokal jest zmienny i możemy odróżnić kilka jego odmian, które oscylują gdzieś pomiędzy rzygającym niedźwiedziem, a kwiczącą lochą. Całość jest rytmiczna i może nadużyję tego słowa ale na swój sposób melodyjna. Czasem pojawiają się urozmaicenia w postaci damskiego lamentu lub dyskotekowego uła uła. Na koniec jest remix jednego z wcześniejszych utworów o wdzięcznym tytule „Sraczka”. Taka śmieszna ciekawostka polegająca na pokwikiwaniu z tanecznym podkładem komputerowym i wzbogacone gitarowym sosem. Wszystko jest fajne i zabawne i dla koneserów gatunku na pewno stanowi smaczny kąsek świeżego ścierwa.
Mimo niewątpliwych plusów, mam pewne krytyczne uwagi co do tego materiału. Brakuje mi tu jednak trochę metalowego grania. Wiem, że grind to przede wszystkim dobra zabawa jednak trochę wartości muzycznych jest nieuniknionych, żeby album był interesujący i chciało się do niego wracać. Owszem są ale według mnie trochę za mało. Tylko trzy autorskie kompozycje przekraczają dwie minuty, z czego żadna nie dochodzi do trzech. Wiem, że krótkie pierdolnięcia są domeną grind cora ale oprócz tego przydało by się coś na czym można by zawiesić ucho. A tak za najlepszy numer uważam zabójczy i świetnie zagrany cover Dead Infection. Poza tym od powstania zespołu do wydania pierwszej płyty minęły cztery lata, a wyłączając remix i covery, zespół zdołał zaprezentować tylko osiemnaście i pół minuty muzyki. Tak więc mój odbiór tej produkcji jest ogólnie pozytywny, jednak odczuwam spory niedosyt. Czy zespół zdoła go zaspokoić w przyszłości? Zobaczymy.
Tracklista:
01. Bukakke Bazooka
02. Menstruating Gargamel
03. Maggots In Your Flesh (DEAD INFECTION cover)
04. Hanoi Turkish Restaurant
05. Sraczka
06. Pierdolnik
07. Blood Supply (SQUASH BOWELS cover)
08. Gangbang Dog (Love Story)
09. Mormon pt1 (In The Name Of Nature)
10. Mormon Celebrity Porn
11. Gutfucker
12. Your Mother Cheated At Pregnancy Test
13. Stress Incontinence
14. Outro (Symphonies Of Pleasure)
15. Bloody Harvest
16. Detestation (LOCK UP cover)
17. Pokolenie JP2
18. Mojżesz chce kaktusa
19. Sraczka (remix by Rastamaniek)
Wydawca: Redrum666 (2011)
Ocena Szkolna: 4-