Czarna kula bilardowa symbolizuje ósmą płytę Anthrax „Volume 8 – The Threat Is Real”, a w szerszym ujęciu z wnętrza okładki, sieje duży popłoch nad światem i w towarzystwie podobnych sobie, jest wręcz sprawcą inwazji, co członków zespołu zdaje się wyraźnie bawić. Sam album jednak takiego popłochu nie sprawił, przechodząc raczej bez echa i zbierając dość słabe recenzje.
„Volume 8 – The Threat Is Real” to czas poszukiwań i prób eksperymentowania. Efektem tego jest duża liczba, bardzo zróżnicowanych utworów. W ich nagrywaniu powtórnie pomogli Paul Crook i Dimebag Darrel, tym razem nawet przy udziale Phila Anselmo, a robotę znacznie wykraczającą poza zestaw perkusyjny wykonał Charlie Benante. W ten sposób został załatany brak drugiego gitarzysty i można było skompletować nagrania.
Płytę zaczyna, wydawałoby się, że wciąż rozkręcający się, „Crush”, który jednak potrafi zaskoczyć, głównie dzięki wyciągniętym wokalom Johna Busha. Jest on jak zwykle jasnym punktem i w wielu miejscach potrafi wykrzesać melodyjność i chwytliwość z tych piosenek. Poprawka w postaci „Catharsis” jest już mocniejsza i prowadzona w równym stopniu przez wokalistę, jak i instrumenty, a po silniejszym początku nadchodzi bardziej refleksyjny numer, gdzie między delikatnymi fragmentami, umieszczone są krzykliwe kwestie i bardzo panterowe riffy, okraszone wpadającym w ucho refrenem. Cały kawałek jest jednym z lepszych na płycie. Do bardziej żywiołowych reakcji może pobudzić też „Piss N Vinegar” w swoich żywszych fragmentach. „604” i „Cupajoe” to z kolei krótkie uderzenia, które przywodzą na myśl czasy „S.O.D.”.
Jakbym powiedział, że „Toast To The Extras” to numer country to może bym przesadził, ale taki właśnie tu jest klimat. Gitarki pędzą w wesołym rytmie, a John śpiewa wraz z harmonijką i wszystko jest cacy do czasu, bo utwór kończy się motywem progresywnym. Ale piosenka fajna i taka rozluźniająca, w przeciwieństwie do mocnego, nu metalowego „Born Again Idiot”. Tu i w następnym „Killing Box” przychodzą mi tu na myśl ciężkie brzmienia z, wydanego dwa lata wcześniej, „Roots” Sepultury, choć oczywiście we własnej oprawie.
Potem znów uspokojenie i słabszy „Harms Way”, gdzie John się stara, ale sama piosenka nie pozwala mu zbytnio zabłysnąć. „Hog Tied” wyróżnia się pokręconym graniem z dużą ilością basu. Na instrumentalizm postawiono też w „Big Fat”. Są to dobre muzycznie kawałki, ale już znacznie mniej przebojowe. Również końcówka robi mniejsze wrażenie, a po oficjalnie ostatnim „Stealing From A Thief” jest parę minut przerwy i pojawia się jeszcze smętna akustyczna ballada.
Czyli mnóstwo różności i prawdziwy muzyczny miszmasz. Anthrax postarał się o długą i zróżnicowaną dawkę emocji, co wyszło różnie. Na pewno w żadnym momencie nie jest źle, ale w wielu tak dość średnio, a tam gdzie są przebłyski to też nie na jakąś wielką skalę. Ja jednak narzekał nie będę. Płyty słucha się fajnie, ma wiele atrakcji, może do siebie przekonać, a brak wielkich przebojów nie musi od razu jej przekreślać.
Tracklista:
01. Crush
02. Catharsis
03. Inside Out
04. Piss & Vinegar
05. 604
06. Toast
07. Born Again Idiot
08. Killing Box
09. Harm's Way
10. Hog Tied
11. Big Fat
12. Cupajoe
13. Alpha Male
14. Stealing From A Thief
Wydawca: Ignition Records (1998)
Ocena szkolna: 4+