Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

Anathema - Eternity

Eternity,  Anathema, The Silent Enigma, ambient, rock, Roy Harper, Vincent Cavangh

„Destiny, Infinity, Eternity”. W mriadzie gwiazd, z galaktycznej mgławicy, wyłania się anioł, aby prowadzić poprzez bezkresne przestrzenie i pozbawioną grawitacji pustkę. Na swojej trzeciej płycie „Eternity” Anathema poszła jeszcze dalej, przekraczając granicę atmosfery i lewitując w niezgłębionej nieskończoności. Moim zdaniem ze znacznie lepszym, niż dotychczas, skutkiem.

Według mnie Anathema nabrała ogłady i nauczyła się nadać odpowiedniej muzyczności swojej trudnej, awangardowej sztuce. To co na „The Silent Enigma” mi się nie chce kleić, tu zaczyna płynąć swoim życiem. Podświadomym strumieniem, prowadzonym przez gitary, które mimo pozornego zaniku, stanowią jednak silny punkt, szczególnie w końcówce. Począwszy od zakończenia „Far Away”, poprzez „Eternity Part III” i „Cries On The Wind”, aż do fantastycznego finiszu w postaci instrumentalnego „Ascension", album rozwija się gitarowo niczym kwiat paproci. Pojawia się moc elektrycznej burzy, przejawiająca się melodyjnymi riffami i solówkami. Gitara jednak tworzy te szkielety i wcześniej, choćby w „Angelica”, rozkręca się w "The Beloved", wiruje wraz z klawiszami w "Eternity Part I" i pięknie otwiera ambientowy wręcz „Eternity Part II”. Warto też zwrócić uwagę na magiczny doomowy pasaż w „Radiance” z niesamowitym klawiszowym bogactwem, który następnie przechodzi w solówkę i rockowy temperament. Naprawdę klasyk.

Ale „Eternity” to jednak przede wszystkim subtelność, lekko unosząca się w próżni delikatność. Gitara akustyczna, klawisze, emocjonalny głos Vincenta i cisza. Tak, na tej płycie nawet cisza gra swoją muzykę i jest jakby elementem całości. Jak pięknie zaczyna się ta płyta, jak pięknie zaczyna się „Angelica” i jak to piękno potem trwa w dźwiękach i zakamarkach kosmicznych płaszczyzn i obszarów.

Osobną bajką, jakby wydzieloną z „Eternity”, jest „Hope” z udziałem i właściwie pod batutą, Roya Harpera. Legendarny twórca rockowy uświetnił dzieło Anathemy swoim utworem, który rozpoczyna się jego znakomitą, wyłaniającą się z „Eternity Part II”, filozoficzną deklamacją. Jeszcze lepiej niż się wyłania, zostaje ona zasnuta, rozpoczynającą się właściwą częścią utworu, charakteryzującą się melodyjnością i spójnością gitary i wokalu.

Do „The Silent Enigma” nigdy nie mogłem się przekonać. Tu jest inaczej. Widać rozwój, czuć plastyczność i duchowość tych utworów. Uważam, że jest to płyta, na której zespół ostatecznie odnalazł swoją artystyczną tożsamość i potrafił ją wyrazić w sposób, którego do tej pory poszukiwał. Nie znaczy to, że miał to być koniec progresu, bo dalej miało być jeszcze lepiej...

Tracklista:

01. Sentient

02. Angelica

03. The Beloved

04. Eternity Part I

05. Eternity Part II

06. Hope (Roy Harper cover)

07. Suicide Veil

08. Radiance

09. Far Away

10. Eternity Part III

11. Cries On The Wind

12. Ascension

Wydawca: Peaceville Records (1996)

Ocena szkolna: 5

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły