Czy będzie aż tak źle? Czy nasza planeta skazana jest na los taki jak ze zdjęcia? Jeżeli nawet tak, to trzeba przyznać, że Anathema wybiega bardzo daleko w przyszłość ukazując obraz zniszczonej zgubną działalnością człowieka Ziemi. „A Natural Disaster” brzmi tytuł ich siódmej płyty, choć zdecydowanie wydaje się, że ktoś tej naturze pomógł w doprowadzeniu się do samounicestwienia. I mimo, że do takiego stanu jeszcze daleko, to może już dziś warto trochę się pomartwić, a może nawet odnaleźć w tym jakąś analogię.
Nie o ekologii bowiem jest to płyta, a o samotności i wyobcowaniu ludzkiej duszy. Nie wymarły krajobraz jest tu podmiotem, a myśli i uczucia siedzącego w łódce człowieka. Wyschnięte jezioro jest tylko symbolem, a wszystko dzieje się we wnętrzu. „A Natural Disaster” to bardzo smutny album i zarazem najlżejszy i najspokojniejszy w dotychczasowym dorobku zespołu. Zaczyna się eterycznie, długo rozkręcającym się „Harmonium”, który jednak do końca się nie rozkręca, podobnie jak cała płyta. Są wprawdzie momenty poruszenia, jak w „Pulled Under At 2000 Metres A Second”, kiedy to robi się mocniej, szybciej i bardziej dosadnie, ale można je odczytywać w kategorii wyjątku. Przelotnego przebłysku, który ma wybić z tej ponurej nostalgii, oderwać od sennej martwoty i pobudzić do dalszego cierpienia. Mimo to Anathema stara się budować napięcie swoich utworów, co dobrze widoczne jest też w „Balance”, który narasta stopniowo, ma nawet swój moment kulminacyjny, a kiedy wydaje się, że znowu wybuchnie, przechodzi w subtelny, rytmiczny i przesterowany „Closer”. Tu znów wszystko zbiera się do eksplozji uczuć jak taka dźwiękowa fatamorgana, która wprawdzie staje się coraz wyraźniejsza i ma coraz bardziej określone kształty, ale potem znika zostawiając słuchacza samemu sobie. Zresztą zaczynający się „Are You There” kontynuuje tę pustynną atmosferę, ale tam już jest tylko spokój. Nie ma żadnej oazy, choćby tylko tej przywidzianej.
Innym charakterystycznym utworem jest „A Natural Disaster”, ponieważ jest zaśpiewany przez Lee Douglas, siostrę Johna, która po raz kolejny wystąpiła na płycie Anathema, tym razem otrzymując do dyspozycji cały smutny i delikatny kawałek. A jeżeli chodzi o związki rodzinne, to warto zauważyć, że po dziesięciu latach do zespołu wrócił Jamie Cavanagh, debiutując tym samym na pełnym albumie.
W „Flying” słowa „And it feels like I'm flying above you” niosą wysoko, ale jest to lot wyjątkowo lekki i przejrzysty, choć i tu poczujemy nieco przelotnego gitarowego wiaterku. Cały koniec natomiast jest już bardzo wrażliwy, z główną rolą pianina, tak w smętnym i ulotnym „Electricty”, jak i długim instrumentalnym, ale mającym też trochę burzliwości, „Violence”.
„A Natural Disaster” jest płytą, która ma swoje momenty, ale słuchacz musi nastawić się na cierpliwość. Żeby dotrzeć do jej istoty trzeba przebić się przez powierzchowną monotonię, a odkrywanie jej piękna wiąże się z rozluźnieniem i brakiem pośpiechu. Płyta dobra do wyciszenia w leniwe dni, ale na pewno nie dla każdego.
Tracklista:
01. Harmonium
02. Balance
03. Closer
04. Are You There?
05. Childhood Dream
06. Pulled Under At 2000 Metres A Second
07. A Natural Disaster
08. Flying
09. Electricity
10. Violence
Wydawca: Music For Nations (2003)
Ocena szkolna: 4+