Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Opowiadania :

U-689

Dostałem rozkaz szybkiej mobilizacji załogi i natychmiastowego wypłynięcia z portu w Breście na Atlantyk południowy, gdzie nasi zwiadowcy dostrzegli wzmożony ruch okrętów przeciwnika.
Mam bardzo złe przeczucia co do tej wyprawy, ponieważ trzy dni to trochę za mało na całkowite uzupełnienie wszystkich zapasów i przedewszystkim na odpoczynek dla załogi po ostatniej wyczerpującej misji na Oceanie Indyjskim.

15 czerwca 1943r.

Po dotarciu do portu byłem mile zaskoczony gdy zobaczyłem moją załogę już czekającą na przedrejsową przemowę pół godziny przed wypłynięciem, może miałem niesłuszne obawy co do ich gotowości.

Stwierdziłem jednak iż za ich zapał i poświęcenie nie będę prawił im kazania, które tak naprawdę mają w głębokim poważaniu. Miałem dobry humor więc krzyknąłem tylko rozkazująco: -marynarze, do wozu!!!-.

Po paru minutach zaglegotały dwa potężne silniki diesel’a   naszej XIX-nastki, żegnający nas cywile patrzyli z dumą na oddalający się okręt i znikających w kiosku członków załogi.

16 czerwca 1943r.
            Wczesnym rankiem po wystarczającym oddaleniu się od bazy zebrałem głównych dowodzących i  kazałem bosmanowi rozpieczętować kopertę z tajnymi rozkazami dla naszej jednostki. Dowiedzieliśmy się z nich, że naszym priorytetowym celem są alianckie konwoje transportujące posiłki dla angielskich oddziałów w północnej Afryce a także iż z taką samą misją wypłynęło z niemieckich portów w sumie dwadzieścia jednostek.

Aż tyle jednostek na trzech kwadratach to lekka przesada, widać jest to misja wysokiej rangi skoro aż tyle okrętów zostało na nią poświęconych. Będzie trzeba w takim razie uważać żeby nie wpaść przez przypadek na swoich.

18 czerwca 1943r.
            Znużona bezczynnym rejsem załoga starała się znajdować jakiekolwiek zajęcie żeby się nie zanudzić. Nagle na całym okręcie zabrzmiał okrzyk zadowolenia z wyraźnie słyszalną nadzieją, gdy rozległ się dźwięk klawiszy enigmy. Po paru minutach z głośnika w centrali odezwał się głoś telegrafisty wzywający mnie do swojej kajuty. Okazało się, że kapitan U-654 wysłał namiary na zbliżający się do kwadratu AN 47 samotny zbiornikowiec, a że sam nie mógł go śledzić z powodu innych priorytetów jego misji, tzn. był jednym z okrętów wysłanych w ramach operacji „Monsun na Oceanie Indyjskim”, wysłał informację do nas, jednostek działających na Atlantyku. Na nasze szczęście był to obszar patrolowany przez naszą jednostkę. Nawigator nawet nie czekał na rozkaz, od razu zaczął wyliczać odległość, kąt i miejsce naszego spotkania z pierwszą na tym patrolu zdobyczą.

19 czerwca 1943r.
Godzina 00:34. Zarządziłem ciszę na okręcie, płyniemy na głębokości peryskopowej obserwując niczego się nie spodziewającego amerykańskiego zbiornikowca. Wszystkie koordynaty torped ustawione, luki jeden i dwa otwarte teraz tylko muszą wychwycić dobry moment. Poszła pierwsza i druga torpeda, kazałem ustawić ster na pięć stopni w lewo w razie chybienia. Wszyscy zamarli wsłuchani w dźwięk tykającego stopera odliczającego sekundy do eksplozji. Dwa potężne wybuchy przerwały śmiertelną ciszę, dźwięk pękających grodzi  przypomniał wołanie o pomoc wielkiego potwora morskiego z portowych opowieści.

O 1:30 wynurzyliśmy się, aby zobaczyć czy ktoś ocalał z zatopionej jednostki. Pierwsza wachta ze mną na czele wyszła na pomost kiosku. Na powierzchni pływały tylko szczątki, żadnych rozbitków nie było widać, jedynie w niektórych miejscach paliły się na powierzchni wielkie plamy ropy oświetlające miejsce zatopienia. Noc była pochmurna więc postanowiłem, że całą noc popłyniemy na powierzchni żeby uzupełnić zapas tlenu. Płynąc tak przez cichy, czarny, spokojny ocean wzięło nas na wspomnienia. Jak to każdy marzył o takiej służbie, o odznaczeniu żelaznym krzyżem za zatopienie jak największej liczby alianckich statków. Teraz gdy mamy to co tak bardzo pragnęliśmy żałujemy, że nie można cofnąć czasu bo na pewno nie staralibyśmy się o służbę na tych pływających puszkach.

20 czerwca 1943r.
Cisza bojowa na okręcie trwa już od 21:00 to jest dwie godziny, odkąd śledzimy szkockiego frachtowca ocean jest mocno wzburzony. Mam nadzieję, że atak się powiedzie, bo zostało dwadzieścia procent baterii, które nie starczą na zbyt długo. Załoga mimo wielkich fal musiała zauważyć nasz peryskop, bo statek zaczął zygzakować, więc musimy natychmiast rozpocząć atak torpedowy, ale będzie to dość ryzykowne. Kazałem przygotować wystrzał salwy, czyli wszystkich trzech w jednym czasie, ponieważ w takich warunkach i przy zygzakującym celu większe jest prawdopodobieństwo trafienia właśnie tą metodą. Podpłynęliśmy więc od lewej burty i wystrzeliliśmy torpedy ze wszystkich wyrzutni na lewej burcie. Stwierdziłem jednak,  że nie ma co czekać i płynąć za celem z trzema ostatnimi torpedami i to nie załadowanymi, więc zarządziłem powrót na dawny kurs prowadzący do celu naszej misji patrolowej. Wskazówka stopera zatrzymała się, zniecierpliwieni marynarze wiedzieli co to oznacza. Żadna z torped nie trafiła w cel. Teraz zostało nam tylko modlić się, żeby tamci nie wezwali posiłków.

21 czerwca 1943r.
            Godzina 2:45. Na nasze nieszczęście nieprzyjaciel wezwał pomoc. Od prawej burty z prędkością dudziestupięciu węzłów zbliżał się niszczyciel przez co zanurzenie awaryjne było nieuniknione. Dobrze, że mam świetnie wyszkoloną załogę i wszystko poszło sprawnie i bardzo szybko znaleźliśmy się na piętnastu metrach pod powierzchnią. Na nasze nieszczęście nieprzyjaciel już wiedział o naszej obecności, więc potyczka z angolami była nieunikniona. W odległości jednego kilometra było już słychać głuchy, drażniący dźwięk „asdika”.

            Po niecałych dziesięciu minutach usłyszeliśmy głuche pluski, a po minucie wybuchy. Na nasze szczęście zrzucili je zbyt płytko. Niestety wiem, że drugi raz już się nie pomylą, z drugiej strony jednak musieliśmy spróbować szczęścia i podjąć się walki z napastnikiem. Nieprzyjemnym faktem było to, że zostały nam tylko trzy ostatnie torpedy. Rozkaz „cały w prawo” został wykonany błyskawicznie i dziób naszego u-boota coraz szybciej wcelowywał się w sterburtę okrętu nieprzyjaciela. Naszą jedyną szansą było wystrzelenie z takiej pozycji salwy, co mocno zaskoczyłoby angoli i prawdopodobnie zaczęliby paniczne manewry, podczas których sami skierują okręt na którąś z torped. Okręt zaczął zawracać, więc szybko wyzerowaliśmy ster, a gdy znaleźli się na dobrej pozycji, trzy zabójcze węgorze weszły do wody. Niestety po niedługiej chwili usłyszeliśmy trzy wybuchy w krótkich odstępach czasu, co niestety oznaczało, że udało im się dostrzec i w porę zestrzelić torpedy z działek pokładowych. Teraz została nam tylko ucieczka. Przyspieszyli i po chwili usłyszeliśmy wybuchy bardzo blisko naszego kadłuba. Zeszliśmy na stotrzydzieści metrów i daliśmy ostro w lewo, ale niestety statki nawodne osiągają dużo większą prędkość i są zwinniejsze. Niestety okazało się, że przy ostatnim bombardowaniu konstrukcja została naruszona i powstało wiele nieszczelności, przez które z potężną siła zaczęła się wdzierać do środka okrętu woda. Szybko nakazałem awaryjne wynurzenie, ale było już za późno. Przy osiemdziesięciu metrach jedna z bomb walnęła tak blisko, że w maszynowni puściły wszystkie nity raniąc mechanika. Zaczęliśmy gwałtownie nabierać wody i okręt przechylił się rufą ku dnu oceanu….
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły