Może nie wszyscy jeszcze wiedzą, czym jest Tumor. Otóż jest to kolejny, po Blutengel i Terminal Choice projekt Chrisa Pohla. Samo to nazwisko wyzwala u mnie pewien dystans - będzie więc obiektywnie. Chris zaszczyca nas kolejną płytą kolejnego swojego projektu. Tym razem Tumor i "Welcome Back Asshole" (milutki tytuł, prawda?). Jak zapewne niektórzy wiedzą projekt ten jest chyba najmocniejszym w jego karierze. Jest to EBM pełną gębą: bez owijania w bawełnę, bez niepotrzebnych eksperymentów, bez zbędnych wstawek i głupawych melodyjek. Jest to taki rodzaj muzyki, który rzetelnie kopie czachę i wywraca flaki.
Lubię … ale Chris nie byłby chyba sobą, gdyby do tego czyściutkiego jak łezka projektu nie poodrzucał czegoś z innych grządek. I tak dla przykładu mamy gdzieniegdzie wstawki electro, zwłaszcza wokalne, mamy też inne rodem z techniawek niskiego lotu. Te jednak jak nigdy pasują do całości i tylko podkreślają jego drapieżność i bezkompromisowość. Jakkolwiek techno nie jest mocniejsze od EBM, eksperyment ten przyniósł skutek chyba zamierzony, bo wywarł na mnie wrażenie i zapadł w pamięci. W dalszej części płyta zaczyna lekko "transować" - jakby Niemcy powiedzieli - "monoton". W sumie jednak wychodzi jej to na dobre. Zaczyna to być pewien wyznacznik stylu i klimatu Tumor, (o którym chyba powoli można mówić) gdyż nie ma wielkich zmian w porównaniu do poprzedniej płyty, "Zombie Nation".
Ogólnie "Welcome Back Asshole" to płyta utrzymana raczej w średnich tempach, z mocnym beatem i bardzo, ale to bardzo oszczędnymi "lirykami". Chris może być z siebie dumny, a ja z czystym sumieniem polecam "Welcome Back Asshole" każdemu, kto chciałby się wyżyć przy czymś naprawdę mocnym i dobrym.
Ocena: 7/10
Wydawca: Irond Records (2005)