Jakoś już tak mam, że uwielbiam penetrować rynek muzyczny oddolnie. Odkrywać nowe zespoły, wyszukiwać nikomu nieznane perełki, iść w kierunkach, o których nikt nie ma zielonego pojęcia. Natomiast gdy coś nadjeżdża na białym koniu, w dodatku z Ameryki i nagle wszyscy tego słuchają, to jest dla mnie sygnał, że trzeba to omijać z daleka. No bo jakże mogłoby mi się podobać coś czym wszyscy się jarają? Dlatego w muzycznym mainstreamie zazwyczaj jestem mocno opóźniony i sięgam po klasyki, kiedy echa ich wielkości dawno już zdążyły przebrzmieć. Nie inaczej było z System Of A Down i ich przełomową płytą „Toxicity”. Więc jakieś piętnaście lat po premierze dotarło i do mnie jak wybitny jest to zespół i jak niesamowity jest ten album.
Przede wszystkim jest to marka, która wypracowała własny styl oparty na zderzeniu kultur i odległych od siebie światów. Tradycyjna ormiańska krew i temperament wymieszane zostały z amerykańską pompą i nowoczesnością, co dało iście wybuchowy efekt. Muzyka System Of A Down jest miksem niespożytych pokładów energii, incydentalnej melodyjności, pourywanej taneczności i uderzających porywów ciężkości. Wszystko to miesza się i wiruje w ramach jednego utworu, wciąż zmieniając kierunki, eksplodując, wiercąc się, trzęsąc i rozpływając w niespokojnych wariacjach, a przy tym wszystkim potrafiąc zachować jakąś taką niezniszczalną moc melodyjności. Liczba uderzających hitów zawarta na tej płycie jest bowiem imponująca. Co i rusz to petarda. Potworna bomba. A z takim arsenałem podbicie świata było już tylko kwestią czasu.
Aż ciężko wybrać od czego zacząć, ale niech będzie, że „Chop Suey!”. Jeden z największych i najbardziej reprezentatywnych przebojów „Toxicity”. Jest tu właśnie wszystko. Akustyczny początek, mocne, urywane rozwinięcie, delikatny, kojący most, huraganowe wejście „when angels deserve to die” i rozpływająca się dalsza część. Jest to kompozycyjny majstersztyk. Chwyta od razu, każe skakać do góry i wali o podłogę jednocześnie, a morda przy tym jest uśmiechnięta „in, my, self righteous suicide.”
A w tym wszystkim koniecznie trzeba docenić rolę Serja Tankiana jako wokalisty. To on, swoim głębokim głosem, nadaje tej niesamowitej melodyki refrenom i opornej ciężkości wybranym kwestiom, tak jak wtedy, gdy krzyczy „Disorder” w utworze tytułowym, który jest tu drugim wybuchowym punktem kulminacyjnym. Jako trzeci natomiast muszę wybrać „Aerials”. Numer spokojniejszy, w którym bas odgrywa dużą rolę w kreowaniu ponurego i nastroju, a Stjan jednocześnie upiększa go i usmutnia swoim dźwięcznym śpiewem: „Aerials in the sky…”
To taka śmietanka, ale „Toxicity” zdecydowanie nie jest płytą trzech przebojów i reszty w postaci tła. Na pewno do czołówki zaliczyć należy poruszający „ATWA”, który ze stanu błogości niespodziewanie przybiera bardzo drapieżne oblicze, a także zwariowany i nieobliczalny „Psycho”. Z aż czternastu pozycji nie jestem wskazać choćby jednej gorszej, niepotrzebnej. Swoistym wolnościowym manifestem jest bardzo alternatywny i kontrastowy „Prison”, mocnego kopa daje „Needels”, który jednak potrafi również wkręcić śpiewnymi kwestiami: „I’m sitting in my room with the needle in my hand…” Ciężki wjazd ma następny „Deer Dance”, a wchodzące taneczne melodyjki kompletnie zbijają z tropu, wyłaniając się z tego uderzenia. Jedna z lepszych pozycji. Podobnie skomplikowaną budowę ma uderzający „Jet Pilot”, a „X” i „Bounce” w całości imponują szaleństwem, choć i one muszą mieć przecież niespodziewane przerywniki. A jeśli o te chodzi to warto zwrócić uwagę na orientalną psychodelę w „Science”.
Naprawdę dużo tego, choć jak na czternaście (a nawet piętnaście, bo jest jeszcze jeden ukryty wykręt) kawałków to płyta wcale nie jest długa, bo zamyka się w trzech kwadransach. System Of A Down nie przeciąga swoich kompozycji, kondensując je do tego co najważniejsze i jadąc dalej. W ten sposób powstaje esencja tego co najlepsze, bez pływających fusów.
Tracklista:
01. Prison Song
02. Needles
03. Deer Dance
04. Jet Pilot
05. X
06. Chop Suey!
07. Bounce
08. Forest
09. ATWA
10. Science
11. Shimmy
12. Toxicity
13. Psycho
14. Aerials
Wydawca: American Recordings (2001)
Ocena szkolna: 5+