Liderem i szefem zespołu jest basista Francesco
Bucci (kolo wygląda jak żywcem wzięty z Sepultury z początków
lat 90-tych). Jest on równocześnie autorem wszystkich tekstów utworów na albumie (z wyjątkiem "Nightbreed"). Osobiście przykładam wagę i mam
wielki szacunek do tego, kto skomponował muzykę (w metalu), o ile
jest bardzo dobra jak tu. Wiadomo, to nie jest Fruzia Pipszytcka -
gwiazdka Tokszołów 2010, która schyli się gdzie trzeba i dobry
acz starszy 30 lat wujek - kompozytor napisze muzykę do piosenek... (słowa zresztą też - Fruzia z ustnego zdała już u
kompozytora).
Wyłącznym
autorem muzyki do dwóch utworów instrumentalnych ("The
Torchbearer" i "Memories Of Lemuria") jest klawiszowiec Simone
Scazzocchio. Pozostali goście
grający na płycie to: perkusista David Folchitto i gitarzyści Gianpaolo Caprino i
Pierangelo Giglioni.Ogólnie jest tutaj pozytywnie, mocno, ale także
rokendrollowo. Jak dla mnie sposób wrzeszczenia na wokalu - OK,
growl/banshee shriek bez wielkiej przesady w modulowaniu głosu, do
tego momenty czystego wokalu.. Teksty nawiązują
głównie do mitologii grecko-rzymskiej, bitew, podróży morskich,
motywów z literatury. Są mniej lub bardziej liryczne, trafiają się
też różne rodzynki. W każdym razie w tekstach Stormlorda nie ma
za dużo albo wcale "diaboła", co dla niektórych może być
minusem jako lipa nie metal, brak zaangażowania hm...
ideologicznego, mnie tam zwisa.
Zespół sam określa gatunek który grają jako extreme epic metal. Muzyka na tym akurat albumie Stormlorda może - dla jakiegoś porównania brzmienia (o zrzynaniu nie ma mowy) - oprócz CoF kojarzyć się z od bidy z Dimmu Borgir (tu akurat nie ma orkiestry), Old Man's Child, czy tam jeszcze czymś innym. Jak dla mnie też z Dissection czy albumem "Slaughter Of The Soul" At The Gates (tam ofkorz bez klawiszy). "The Gorgon Cult" jest albumem muzycznie urozmaiconym i bardzo melodyjnym, takie fakty.
Dobra, jadziem z tym koksem. Na okładce płyty - Meduza. Wiadomo, "The Gorgon Cult", a Meduza była jedną z trzech sióstr, mitologicznych bogiń-potworów, Gorgon właśnie. No i jedyną zresztą znaną z czegoś więcej niż z bycia tą siostrą. Okładka malowana, żadnej fotorealistycznej grafiki. Dla jednych może być badziewna, jak dla mnie wychowanego na kolorowych ręcznie malowanych okładkach płyt heavy- i trash- z lat osiemdziesiątych - wrażenie w miarę pozytywne.
The Torchbearer (3/5)
No cóż... Nic wielkiego, instrumentalny utwór - typowe intro, chociaż bez straszonka jak w true BM przy takiej okazji. Kotły grzmią, a ktośtam niesie pochodnię (torchbearer) przed boginię Hekate i czeka na początek właściwego songu...
Dance Of Hecate (5+/6)
Taniec Hekate, czyli jak podaje encyklopedia wg mitologii greckiej bogini świata ciemności, ale i ulubienica pozostałych bogów (hmm... ciekawe niby dlaczego i za co ci lubieżnicy tak ją lubili...). Po miażdżącym precyzją karabinu maszynowego wstępie niby - bogini Hekate ustami niejakiej Elisabetty Marchetti szepcze zmysłowo do ucha „zatańcz ze mną” (dance with me). Od początku gitary równo tną melodyjny a potężny metalowy riff, a perkusja nie tylko wtóruje ale też prześciga gitarki. Niezmordowany David Folchitto non stop serwuje nam urozmaicone wariacje wirtuozerskiej gry na bębnach, nie szczędząc morderczo precyzyjnej, szybkiej a urozmaiconej podwójnej stopy. Wokalista też skrzeczy pozytywnie. Utwór mimo że bardzo mocny, ma wyraźny rytm i cały czas bardzo dobrą melodię. Trochę szkoda jak dla mnie, że nie wykorzystano bardziej wokalu kobiecego (wspomnianej Elki), pojawia się w tle pod koniec utworu i tyle, nie ma jej też na reszcie płyty. Szkoda, buuu..., mogła by być taką Sarą Jezebel Devą w wersji de luxe, a tak to lipa. No, ale jak panowie Włosi woleli zostać w męskim gronie to hmm.... ich sprawa. Utwór jest bardzo melodyjny, mocny, szybki. Mógłby jak dla mnie być tylko trochę bardziej progresywny, więcej skomplikowania, jakaś radykalna zmiana melodii, rytmu. Jest zwolnienie pod koniec utworu, ale może odrobinę zabrakło tam tego geniuszu kompozycyjnego który postawiłby kropkę nad „i” i zrobił ten utwór kompletnym (ale to względne). Tak czy siak – świetny utwór w starym rokendrolowym bardziej niż blacmetalowym stylu i też już po kliku chwilach nie ma wątpliwości że David F. jest debeściakiem w temacie perki. Ta precyzja i moc nie jest wałem wyczesanym w studio, co można sprawdzić choćby w filmikach z koncertu „The Battle Of Quebec City”.
Wurdulak (4/6)
Utwór ma brzmienie zdecydowanie heavymetalowe, żaden tam black, melodic black, symphony black metal czy inny ciężki stuff. Mimo tego jest utworem dobrym – chociaż jak dla mnie jako wychowanego przez Iron Maiden czyli debeściaków HM (do Seventh Son... włącznie) zaledwie dobrym - i robi raczej za przerywnik przed genialnym … utworkiem następnym... Melodia w Wurdulaku dobra, ale mnie osobiście jakoś nieszczególnie bierze muzycznie ten utwór na tle całej płyty. W drugiej połowie songu – ciekawy czysty wokal „gothic – style” gitarzysty Gianpaolo Caprino przypominający rokowogotyckie zaśpiewy naszego gdzieśtam-w-świat-rzuconego rodaka Piotra Stali (no dobra, znanego jako frontman Type O Negative Peter Steele). Uwagę w „Wurdulak” zwraca wstęp po włosku (song jest po angielsku) – jako żywo przypomina gadkę ze śjakiejś telenoweli czy inną przemowę miłosną Donhżuana włoskiego typu „Dono Lucio, musisz porozmawiać z Cezarem Antonio, żeby spotkał się z Mariją Andreą”. Tekst songu jest podniosły, liryczny i bardzo dobry, nawiązuje do wyczynów świątobliwych braci od „Młotu na czarownice” i hasła ludu rzymskiego „chleba i igrzy... eee.... tortur czarownic na rynku co niedziela”. Ale mnie ten wstęp w języku Dantego, który zresztą na okładce płyty nie jest nijak tłumaczony - śmieszy jak cholera i nic na to nie poradzę. Deklamacja brzmi jak ze śjakiejś „Niewolnicy Izaury” po włosku. No, chyba że to się nagrała śjakaś rozmowa zespołu czy obsługi w czasie przenoszenia instrumentów. W sumie wyraźnie tam słychać słowa „E perke....”, widać koleżkowie po prostu spierali się o to, który z nich ma przenosić rozbudowaną perkę Davida F. …. Tak że song „Wurdulak” ogólnie jest lubiany i oceniany bardzo wysoko, ale mam to gdzieś i oceniam go na tle całej płyty tak sobie. Może się podobać, jak dla mnie w „Wurdulaku” najlepsze oprócz zacnych słów jest jego podniosłe zakończenie które stanowi klamrę dla następnego utworu czyli genialnego...
Under The Boards (195 M.A.) (-6/6)
Zdecydowany hit Stomlorda. Potężny, melo-blackmetalowy utwór. Czysty geniusz - serio, serio.... Cały czas bardzo szybki i od początku bardzo, ale to bardzo wyraźna i po prostu piękna melodia. No i potęga gitar i perkusji. Wokalista też dobrze skrzeczy - jak swego czasu Don Johnson z AC/DC: pozytywnie, przekonująco, charakterystycznie, ale nie nazbyt przeszkadzająco. Klawisze dają radę klimatycznymi akordami - zwłaszcza na początku utworu, kiedy współgrają z perką Davida Folchitto. Ze chwilę zresztą po rozpoczęciu klawisze schodzą na drugi plan, a do precyzyjnie zapierdzielającej perki - double basy i cała perka pierwsza liga świata całego, serio - dołączają precyzyjnymi riffami obie gitarki, miodzio. Hmm... utwór jest po prostu genialny, riffy pełne rockandrollowego kopa towarzyszą cudnej melancholijnej melodii, a cały czas czujny perkarz kontruje morderczym (nomen omen) podwójnym stąpaniem po bębnie basowym.
Hm... Jak dla mnie
„Under The Boards: to utwór kompletny w kategorii ciężki metal
(melo – srelo black czy cokolwiek metal). Do utworu jest klip –
gore i bludzior w ilościach lekko niesmacznych, podobno wycofany z
komercyjnych stacji (pseudo)muzycznych, ale
można obadać go w necie (tu polski akcent: Stormlord klipem do
Under The Boards nawiązuje do songu Czerwonych Gitar - „dozwolone
od lat osiemnastu”). Jak dla mnie klip lekko przegięty i
niesmaczny ze względu na temat. Utwór genialny, dlaczego więc
sześć minus? Po prostu z przekory. Minus jest właśnie za słowa i
konsekwentnie za tematykę klipu. Nie będzie jakąś tajemnicą że
song nawiązuje choć nie dosłownie do wyczynów pewnego psychopaty,
zresztą homo- a nie hetero-, co mogłyby sugerować przygody
sympatycznej laski z klipu (zabawny patent: z jaką niechęcią
obrzuca wzrokiem akurat „tych złych metalowców” czekających
spokojnie na koncert). Mam wrażenie, że zespół (lider?) poszedł
pod publiczkę i chciał zaszokować publikę tym klipem, tekst też
nie pasuje do reszty płyty i wychodzi na to że jakośtam może
nakręcać negatywną sławę psychopaty (damn, może ten tekst
też?) Więc w ocenie tego genialnego muzycznie utworu o
nieprzekonujących jak dla mnie słowach, od szóstki odejmujemy
wielki minuch, „ni ma letko”.
Medusa's Coil (+4/6)
Kolejny utwór na płycie o tematyce mitologicznej, nazwa sugeruje grecką ale w rzeczywistości inspirowany jest prozą amerykańca H.P. Lovecrafta i jego mitologią Chtulhu. Heh, makabra horror prozą wydany w USA w 1930 roku, jeśli ktoś to czytał u nas wtedy w Polsce to na bum cyk-cyk rozkminiał pod wpływem tego, jakby tu grać metal zamiast jak dotychczas „U cioci na imieninach” na bałałajce. Był blisko odkrycia metalu, ale w końcu uznał: „k*ź*a, wyprzedzam czasy, póki co zaciągnę się lepiej na ułana....”. Tak czy siak to dobry, mocny i szybki utwór z ciekawymi trashowymi riffami gitar. Trochę ustępuje jednak killerom z płyty czyli „Dance” i „Under”, a pod względem melodyjności na pewno też songowi „The Gorgon Cult”. Zawiera przyjemne zmiany tempa od samego początku. Mocna czwórka.
The Oath Of The Legion (4/6)
Jedyny na płycie utwór o tematyce bitewnej charakterystycznej dla pierwotnej twórczości zespołu (pierwsza płyta „The Supreme Art Of War”). Słowa nawiązują do czasów... aż imperium rzymskiego. Bitni Samnici ruszają do boju w bitwie z Rzymianami pod Akwilonią. Śjakaś ichnia prehistoryczna trzecia wojna samnicka (coś jak nasze Piasty Kołodzieje naparzający się z Popielem, okej??). Ciekawostka – ktoś przy przygotowaniu okładki do płyty (albo tekstu songu) sam się chyba w tej historii Imperium Rzymskiego zamotał, bo w książeczce wydrukowano „Aquilonia 203 a.C” - czyli 203 przed Chrystusem, a wg neta ta bitwa miała miejsce ale w roku 293 p.n.e. Czyli zabujanym we własnej prehistorii batalistycznej Włochom (autorowi okładki czy też autorowi tekstu basiście Francesco) popierdzieliło się zero z dziewiątką, albo zmęczone patrzałki zawiodły.... Ten błąd jest ofkors powielany w niektórych dostępnych w necie wersjach tekstu piosenki... Eee, tam sto lat wte czy we wte, czepialstwo, nie wiadomo w ogóle kiedy nawet pi razy drzwi nasz Popiel trutkę na szczury wymyślił, a tu takie szczegóły... W każdym razie to dobry utwór z mocarną perką i wokalem tu i tam operowym, co ciekawie przeplata się z growlem. Gitary i klawisze też momentami dobrze świrują pawiana. Utwór utrzymany w żwawym rockandrollowym rytmie, więc ogólnie jest dobrze, chociaż jak dla mnie bez rewelacji.
The Gorgon Cult (+5/6)
Melodia na początku tego utworu jest przecudna, chyba mało kto się z tym nie zgodzi. Chwyta za serducho - dostojna, pełna powagi melancholia zgniata i porywa, TAK powinien brzmieć gotyk metal!! Dalej zresztą jest podobnie, chociaż nie ma mowy o żadnym balladowaniu. Tylko słowa utworu jak dla mnie nie do końca współgrają z aż tak smutną nutą. Są dobre, ale Francesco Bucci jakby martwi się, że bogini Meduza nie aż tak popularna wśród fanów metalu jak diaboł czy inny kozieł.... Tak czy siak, utwór choć ma spokojniejszą nutę i budowę bardziej heavy- niż melo black metalową, jest jednym z debeściaków na tej płycie (a może właśnie dlatego?).
Memories Of Lemuria (4/6)
Dobry utwór instrumentalny autorstwa klawiszowca Simone'a… Rozbudowany, spokojny utwór. Dobra melodia i ciekawe zmiana tempa, nawet miejsce na podwójną stopę perki się znalazło. No i ciekawy patent – fleciki pobrzmiewające w drugiej części utworu przypominają bez dwóch zdań muzyczkę fantasy. Dobra rzecz, chociaż nie jest to killer płyty i pozostawia odrobinę wrażenie zapychacza.
Moonchild (+3/6)
Cover fenomenalnego utworu Iron Maiden z genialnej płyty „Seventh Son Of A Seventh Son” z 1988 roku. Cover ciekawy, ale wiadomo.... Na wokalu blackmetalowy growl/banshee shriek – to nijak nie zastąpi klimatu czystego, acz demonicznego w tym songu wokalu Bruce'a Dickinsona z Maiden. Instrumenty też nijak nie teges do oryginału. Gitarki miałkie w porównaniu do geniuszu duetu wirtuozów - „bliźniaków”: Dave'a Murray'a i Adriana Smitha. Solówki Stormlord w porównaniu do oryginału... jakieśtam są, nawet podobne ale nijak się mają do oryginału. Wiadomo, chłopaki grają trochę inną muzykę niż IM, black/meloblack ma opierać się na potężnej a nawalającej gęsto na bębnie basowym perce, a nie na gitarowych solówkach na pół utworu jak w Maiden - czyż nie?? I w coverze na garach David Folchitto jest oczywiście technicznie i szybkością o lata świetlne przed sympatyczniachą Nicko McBrainem z Maiden w roku 1988 (teraz zresztą tym bardziej). Ale świetne black/death metalowe granie na perce w przypadku tego akurat coveru nie poprawia sytuacji, jeszcze bardziej podkreśla że gitary nie nadążają, a śpiew – hmm.... . Krótko: jako cover i utwór w porównaniu do oryginału (wykonanie, aranżacja) trója, plusik za chęci i zapewne żywą miłość Stormolorda do Maiden, sądząc też po heavymetalowym brzmieniu części płyty (Wurdulak, tytułowe The Gorgon Cult). No i plusik prywatnie, dzięki temu coverowi sięgnąłem dla porównania znowu po dłuższej przerwie po genialnego „Seventh Son...” Maiden. Jakoś nie mam tego dość od 1989 roku...
Nightbreed (-5/6)
Płytę kończy bardzo dobry utwór. Mocny i melodyjny, z licznymi zmianami tempa i przy okazji melodii oczywiście. Potężny blackmetalowy wstęp – na początku usypiająca spokojniutka melodia na klawiszach, która rychło zostaje zmieciona ścianą dźwięku gitar i perki. Początek typowo blackowy, patent przypomina wykorzystywany np. w dokonaniach Satyricona. Potem spokojnie, heavymetalowo. Gitarki na zmianę grają raz pełne akordy, raz operują trashowym riffem (zresztą to norma na tej płycie). Koło połowy utworu ponownie potężne uderzenie, a później już słuchacz zostaje ukołysany spokojnymi dźwiękami przez matulę Hekate, patronkę płyty (tiaaa....). Bo to przecież Ona steruje paluchami i grabiami grających końcówkę muzyków, to Ona wprawia w ruch nawalającą już spokojniej podwójną stopę bębna basowego Davida Folchitto... Hekate lula swoje dziatki do snu... i daje im cyca, hi hi. To już koniec płyty.... ale....
Jeśli któregoś wieczoru usłyszysz kobiecy szept „Dance with me”...., a nawet po polskiemu „Zatańcz ze mną”..., to nie leć od razu do pokoju gdzie rodziciele oglądają i słuchają na cały regulator 24-tą serię „Tańcowania z gwiazdami”.... ten głos to będzie właśnie Hekate, pani ciemności, która woła Cię żebyś rozkoszował się z nią tym ekstremalnym epickometalowym, czy tam melo-black–thrash–death heavymetalowym małym cudeńkiem, jakim jest ta płyta Jej wiernych sług, włoskiego Stormlorda. Więc słuchawy na uszy czy tam pilot od wieży w łapę i jazda oddać bogini hołd słuchaniem Jej muzy. Bo inaczej czyś chłopakiem czyś dziewuchą to Hekate odwiedzi Cię w nocy. A jurna psiajucha jak nieszczęście i nawet nie całkiem wygląda na te swoje milion lat....Ocena: 9-/10
Tracklista:
01. The Torchbearer
02. Dance of Hecate
03. Wurdulak
04. Under the Boards (195, M.A.)
05. Oath of the Legion
06. The Gorgon Cult
07. Memories of Lemuria
08. Medusa's Coil
09. Moonchild (Iron Maiden cover)
10. Nightbreed
Wydawca: Scarlet Records (2004)