Album ten przez wielu uważany jest za Magnum Opus zespołu. Na swym piątym krążku muzycy kontynuują styl zapoczątkowany na "Icon". Zespół coraz bardziej odchodzi od klimatycznego doom metalu na rzecz lżejszych brzmień. Niemniej jednak "Draconian Times" jest chyba ostatnim krążkiem zespołu, który nie budzi większych kontrowersji.
Fakt, że growling w muzyce zespołu jest nieobecny świadczy o skłanianiu się formacji do lżejszych klimató. Podobnie jak na "Icon", wokal Holmesa jest czysty, z manierą thrashmetalową. Same zaś kompozycje miały chyba być udoskonaloną wersją tych z "Icon". Zespół starał się stworzyć coś klimatycznego, a zarazem chwytliwego. Płyta zaczyna się fenomenalnie od "Enchantment" - bardzo patetyczny i klimatyczny utwór, ze świetną partią pianina, monumentalnym chórkiem i głębokim, czystym wokalem Holmesa w spokojnych partiach. Po dziś dzień zespół nie nagrał chyba lepszego utworu. Kolejny "Hallowed Land" jest równie dobry - dynamiczny, melodyjny, smutny i ma świetną solówkę. Tyle dobrego na temat albumu, gdyż kolejne utwory generalnie rozczarowują prezentując co najwyżej średni poziom. Kawałki dalej opierają się na podobnym schemacie - przestrzenna gitara akustyczna, akordy w stylu Katatonii (choć to prędzej Katatonia zerżnęła z Paradise Lost) no dosyć mocny głos Holmesa unoszący są nad smutnymi pejzażami gitarzystów. Niestety im dalej brniemy tym jest coraz nudniej, wyraźny jest brak pomysłu na melodię jak i na sam utwór. Momentami Paradise Lost chce się jawić jako "klimatyczna" Metallica, ale nie wypada to dobrze.
"Draconian Times" jawi mi się jako przereklamowany klasyk, który wnosi niewiele zmian w porównaniu do "Icon". Brakuje mu także świeżości poprzedniczki, zespół bezproduktywnie drepcze w miejscu. Co prawda krążek tworzy pewien monolit, ale umieszczenie dwóch najlepszych kawałków na początku sprawia, że słuchacz czuje się rozczarowany tym co słyszy później. Świętość została sprofanowana, bogowie upadli.
Wydawca: MFN Records (1995)