Niegdyś opowiadałam o małych, futrzanych fasolkach pozbawionych domu...
http://www.darkplanet.pl/Jak-nakarmic-fasolke-44672.html
Minęło od tamtej pory 2 i pół roku (prawie). Fasolki urosły i miały się chyba dobrze. Gdy zaczynał zbliżać się moment ich dorosłości, rozdzieliliśmy samczyki - dwa, od samiczek - trzech. Gdy należało już pomyśleć o tym, by wypuścić podrośnięte maluchy... jakoś nie mogliśmy się zdecydować. A jeśli im tam źle będzie? A jak je coś zaraz upoluje? A czy zbiorą sobie zapasy na zimę?... I tak mieszkały sobie myszki u nas.
Co ciekawe, chociaż odkarmione smoczkiem i naprzytulane, gdy tylko zaczęły dorastać, dzika natura wzięła górę. Czyli - zdziczały. Gdy tylko zbliżał się ktoś do klatki, ba! wchodził do pokoju, myszki robiły MYK! i znikały. To tyle, jeśli chodzi o oswajanie dzikusów.
I dlatego nie zauważyliśmy, gdy pojawił się pierwszy problem, bo prawie myszków nie widywaliśmy - wyłaziły głównie po ciemku i gdy byliśmy daleko. Owszem, widzieliśmy, że chłopcy jakoś ganiają się po klatce. Ale ponieważ wcześniej mieliśmy na przechowanie dwa samczyki o skłonnościach homoseksualnych myśleliśmy, że te najwyraźniej też jakieś inne są... Dopiero, jak zobaczyłam smużkę krwi na klatce.... i przypilnowaliśmy starannie by podejrzeć myszory... Aż mnie ciarki przebiegły gdy dostrzegłam, że jeden myszek ma pół ogonka... Orrrany, dopiero dotarło do mnie, że to nie były miłosne gonitwy...
Samczyki zostały natychmiast rozdzielone. Zamieszkały w osobnych klatkach i nawet w osobnych końcach pokoju. I dostały imiona: Zbójek i... Ogonek.
A potem przeprowadzaliśmy się na drugi koniec Polski. Kilka dni po przeprowadzce Zbójka i Ogonka znaleźliśmy martwych w ich klatkach, obu jednego dnia. Mogę tylko zgadywać, jaka była przyczyna, bo nie widać było żadnych, ale to żadnych objawów choćby dzień wcześniej (zwłaszcza u Zbójka, który od czasu, gdy zamieszkał sam, zaczął się oswajać - nie czmychał tak nagle i nawet brał jedzenie z ręki, więc było go widać najwięcej). Bardzo było mi żal.
Pozostały trzy dziewczynki: Sprytek, Brzuszek (bo jako jedyna miała biały brzuszek) i Myszka (z braku pomysłu :) ). Mieszkały sobie we trzy. Ale Brzuszka musieliśmy uśpić.
Z powodu dzikości dzikusków wszelkie zabiegi zawsze trzeba było wykonywać ostrożnie i planowo, bo byle otwarcie klatki w nieodpowiednim momencie powodowało błyskawiczne reakcje. I Myszka uciekła. Niestety, nie był to jej najszczęśliwszy pomysł.
I tak pozostał... Sprytek. Najsprytniejszy ze wszystkich, najwyraźniej nie bez przyczyny otrzymał swe imię.
Sprytek ma już 2 i pół roku (prawie). Jest pewnie prawdziwym Matuzalemem wśród polnych myszek. Ma się dobrze, zawsze pełno smakołyków, intensywnie sprytkuje sobie w kółku do biegania. Mam nadzieję, że jeszcze długo tak dobrze będzie się miał, bo to bardzo sympatyczna myszka, chociaż dzika. Ciekawe, czy dożyje 3 lat?
Doszłam do wniosku, że skoro myszki żyją tak krótko, to powinny obchodzić urodziny co miesiąc.