Bezdyskusyjnie była to najbardziej wyczekiwana płyta roku (no, może pomijając Testament). Według zapowiedzi muzyków już "St. Anger" miał być powrotem do korzeni - tymczasem pierwsza płyta z nowymi utworami, wydana po blisko dekadzie milczenia okazała się jedną wielką katastrofą prezentując bezsensowną, źle wyprodukowaną łupankę. Wielu uważało, a nawet domagało się, aby Metallica poszła na muzyczną emeryturę - nie da się bowiem ukryć, ze najlepsze czasy zespół ma za sobą, więc zamiast brukać własną legendę lepiej odejść z twarzą.
Z drugiej strony chyba każdy wiedział, że nieciężko będzie nagrać coś
lepszego niż "St. Anger". Premiera "Death Magnetic" została
zapowiedziana na 12 września, tymczasem zawsze "oryginalni" Francuzi
przez pomyłkę wypuścili album już drugiego września. Kto chciał, mógł
więc zapoznać się z albumem wcześniej i wyrobić sobie zdanie. Jedno nie
podlega wątpliwości - Metallica to największe pozytywne zaskoczenie
roku.Na początku, gdy na YouTube pojawiły sie dwa utwory - "Cyanide" oraz "The Day That Never Comes" nie byłem optymistycznie nastawiony. Po raz wtóry zapowiadano powrót do korzeni i po raz wtóry nie dostrzegałem go w tych utworach. "Cyanide" od początku raził infantylną linią melodyczną, zaś balladowy "The Day That Never Comes" pod żadnym pozorem nie dorównywał klasykom grupy. Kiedy jednak kilkukrotnie odsłuchałem całego "Death Magnetic" coś zaczęło drgać.
Zacznę chyba od tego, że współpraca z Rickiem Rubinem opłaciła się, gdyż album ma naprawdę niezłe brzmienie. Perkusja nie brzmi jakby Ulrich uderzał w puszki, gitary są soczyste, jedynie bas jest gdzieś zagubiony w tle i rzadko pojawia się na pierwszym planie. Nie jest jednak tajemnicą, że muzycy Metalliki jakoś zawsze mieli awersję do gitary basowej i ukrywali ją najgłębiej jak potrafili.
Jak się więc udał powrót do korzeni? Nie da się ukryć, że wiek już nie ten, a i ogromne piętno poprzednich wydawnictw nie pozwoliły na dosłowny powrót do thrashu. Jednak i tak Hetfield i spółka postarali się. Powstał bowiem album, który łączy w sobie rozbudowane aranżacje znane z "...And Justice For All" z bezpośredniością, piosenkowością i melodyką "Load".
Płytę otwiera "That Was Just Your Life", który zwraca uwagę mięsistym riffem. Zespół brzmi naprawdę potężnie, choć już na starcie widać co najmniej 2 zgrzyty - Hetfield nie ma już tego pazura w głosie, brakuje mi tej zadziornej chrypy zamiast wygładzonego jodłowania. Kolejnym słabszym punktem jest osoba Larsa Ulricha, którego nota bene nigdy jakoś specjalnie nie ceniłem. Jego partie o dziwo są urozmaicone, ale brakuje w tej grze polotu. Nie zawodzą natomiast gitary - te brzmią naprawdę dobrze. Pierwszy utwór wypada jednak dość przeciętnie, sporo tu powtórzeń jednego motywu i braku czegoś co by mocniej przykuło uwagę. O wiele lepiej wypadają "The End Of The Line" oraz "Broken, Beat & Scarred". Obydwa o bardziej dynamiczne, ciekawsze i bogatsze aranżacyjnie (zwłaszcza "Broken, Beat & Scarred", który jest jednym z lepszych kawałków na płycie) i naszpikowane ciekawymi riffami i bardzo dobrymi solówkami. Ukłon w stronę "...And Justice For All" jest bardzo widoczny. Jedynie Hetfield po raz kolejny trochę wygładza swoim wokalem dość ostre i żywiołowe granie. Wspomniany wcześniej "The Day That Never Comes" przemówił do mnie po kilku odsłuchach. Ta balladka, o ile w pierwszej części wypada trochę mdło, o tyle od połowy, kiedy mamy przyspieszenie zaczyna się całkiem zdrowe metalowe łojenie z dobrymi solówkami. Swoją budową przypomina ten utwór "One", ale nie ukrywajmy - aż tak dobry nie jest. "All Nightmare Long" to jeden z najlepszych utworów na płycie. Brzmi on bardzo nowocześnie, ale i dynamicznie. Słychać, ze muzycy mieli pomysł na ten kawałek i wiedzieli jak go zagrać. Niestety nie można tego powiedzieć o "Cyanide" - ten kawałek dalej mnie nie przekonuje i dalej będę się upierał, że jest to najsłabszy numer na płycie. Generalnie mamy przed uszami kilka minut muzycznego banału i infantylizmu. Łomot także należałby się za trzecią część "Unforgiven", który muzycznie w żaden sposób nie nawiązuje do "I" i "II". Naprawdę ten kawałek jest rozwleczony i nudny, ale na szczęście przed katastrofą ratuje do świetne solo. "The Judas Kiss" to bezsprzecznie najlepszy kawałek na płycie - rasowe metalowe łojenie ze świetną linią melodyczną i jeszcze lepsza przyśpiechą w środku kawałka. Nie można także zapomnieć o pysznych solówkach zdobiących ten numer. Jako nr 9 na płycie pojawia się instrumentalny "Suicide & Redemption". Utwór bardzo fajny, troszeczkę może przydługi i niewątpliwie prostszy od "The Call Of Cthulhu", "To Live Is To Die" czy "Orion", choć pewne elementy w tym utworze właśnie z "Orion" mogą się kojarzyć. Na zakończenie dostajemy pięciominutowego thrashersa "My Apocalypse" - tutaj ewidentnie widać, że wiek już nie ten a i prędkość i inwencja twórcza też w zastoju. Utwór poprawny, niczym negatywnym nie razi, ale to nie jest już granie jak przed dwudziestu laty.
W ten oto sposób dobrnęliśmy do końca płyty. Nie mam wątpliwości, że "Death Magnetic" to najciekawszy album Metalliki od czasów "...And Justice For All". Oczywiście nie jest to dzieło wybitne - mamy tu kilka wpadek i widocznych niedoskonałości, ale chyba mało kto spodziewał się usłyszeć ten zespół w takiej formie. Sądzę, że gdyby skrócić ten album o utwory nr 6 i 7 to mielibyśmy jeden z najlepszych albumów w tym roku. Tak czy owak jestem pod wrażeniem, że jakaś inwencja twórcza tkwi jeszcze tym zespole i mają jeszcze coś do zaoferowania.
Tracklista :
01. That Was Just Your Life
02. The End Of The Line
03. Broken, Beat & Scarred
04. The Day That Never Comes
05. All Nightmare Long
06. Cyanide
07. The Unforgiven III
08. The Judas Kiss
09. Suicide & Redemption
10. My Apocalypse
Wydawca: Warner Bros. (2008)
szarl : Dla mnie ten album to nic nadzwyczajnego. Jest wiele innych świeższych...
DEMONEMOON : "Broken, Beat & Scarred" jest świetnym kawałkiem Kapitalnie zap...
ravenheart99 : Mnie się Death Magnetic dużo bardziej podoba niż St.Anger, bardziej przy...