Drugi krążek Lamb Of God - "As The Palaces Burn" to kolejny dowód na wspaniałą kondycję muzyczną zespołu. Mamy, zatem do czynienia po raz drugi z soczystym groove metalem, który swą potęgą, jeśli nie zbija z nóg, to przynajmniej przykuwa uwagę. Poszczególne utwory są utrzymane w stylistyce debiutanckiej płyty "New American Gospel". Znowu, zatem potężne galopady perkusyjno-gitarowe okraszone potężnym głosem Randalla Blythe'a. Jednak mimo pozornej "powtórki z rozrywki" w tym albumie jest coś, co pozwala nazwać go świeżym, innymi słowy, chociaż krążek stara się nie zaskakiwać (co prawie zawsze mu się udaje) i łatwo się domyślić chociażby rytmu poszczególnych kompozycji, to nadal słucha się go całkiem przyjemnie, a i głowa czasem się pokiwa.
Ogólnie rzecz biorąc utwory z reguły są grane na jedno kopyto, choć znajdujemy na albumie takie perełki jak "In Defense Of Our Good Name", w którym pełno jest dziwnych, niepasujących do stylu "Lambów" pauz, czy "Blood Junkie" z nieprzeciętnymi partiami gitary elektrycznej, która czasem aż jeży włosy, przy okazji tego utworu, warto również poświęcić parę chwil końcówce piosenki, kiedy to spod ciężkich uderzeń perkusji nagle wyłania się ledwo dostrzegalna, delikatna nuta elektryka.Największym skarbem płyty i jednocześnie największą niespodzianką jest utwór ostatni "Vigil". Brzmi on bardzo ciekawie i wręcz niesłychanie jak na płytę "Lambów", bowiem zamiast przywitać nas potężną dawką dźwięku, na spotkanie wychodzą nam spokojne partie delikatnej gitary elektrycznej, utwór dopiero później przyspiesza, ale i tak jest o wiele spokojniejszy od pozostałej części płyty. Czyżby próba ewoluowania w innym kierunku? Być może! Dodatkowym atutem, jest tutaj rytm, który dosłownie wgniata w podłogę.
Na zakończenie kilka słów o "11th Hour" czyli płytowej czwórce. Oczywiście jak w przypadku wielu kompozycji na płycie jest to rasowy groove metal. Na uwagę jednak zasługuje tutaj gitara, która wspaniale "przecina" cały utwór na mniejsze części, zaś jej jazgot brzmi nieco psychodelicznie.
Reasumując płyta o nazwie "As The Palaces Burn", to generalnie prawie identyczny z debiutanckim albumem twór wspaniałej grupy, choć widać na niej próby zmiany stylu, co z reguły wychodzi na korzyść zespołom. Oby było tak i w tym przypadku.
Tracklista:
01. Ruin
02. As The Palaces Burn
03. Purified
04. 11th Hour
05. For Your Malice
06. Boot Scraper
07. A Devil In God's Country
08. In Defence Of Our Good Name
09. Blood Junkie
10. Vigil
Wydawca: Prosthetic Records (2003)
Harlequin : Odnośnie tej płyty mam tylko jeden zarzut - jaki gamoń schował perku...
mefir : mnie bardziej podnieca "Ashes of the Wake" a w szczególności utwór -...
Ignor : Jak dla mnie jest to zdecydowanie ich najlepsza płytka , nie ma tu momentów...