Niestety (stety) bywa czasami tak, że z dokonaniami jakiegoś zespołu zapoznajemy się w sposób znacznie odbiegający od chronologicznego. Tak w moim przypadku było z dorobkiem Infernal Mäjesty. Pierwszą płytą Kanadyjczyków z jaką dane mi było się zapoznać była świetna (recenzowana na stronach DarkPlanet) "Unholier Than Thou" (1998 rok). O niniejszym fakcie wspominam nie bez powodu, gdyż dla wszystkich, którzy podobnie jak ja zaczęli swoją przygodę z twórczością Infernal Majesty od ich drugiego albumu, "Non Shall Defy" może stanowić pewne minimalne rozczarowanie.
Debiut Kanadyjczyków to krążek zawierający pierwotny thrash/death metal, techniczny (oczywiście nie aż tak jak ich "dwójka"), ale jednocześnie stosunkowo mroczny i złowieszczy. Thrash/death w którym agresja i szybkość idzie w parze z diabelnym klimatem. "Non Shall Defy" bardzo kojarzy się z "Hell Awaits" Slayer (szczególnie w partiach wokalnych Chrisa Bailey'a, który nieodparcie kojarzy się z Arayą) jednak niniejsze wydawnictwo zaopatrzone jest w zdecydowanie więcej smoły i siarki oraz charakterystyczne oldschoolowe, gęste brzmienie wyraźnie nawiązujące do dorobku ekipy Traya Azagthotha z okresu "Covenant" i "Domination". Muzycznie Kanadyjczycy zadbali o psychiczny komfort słuchacza, który w trakcie słuchania "None Shall Defy" z pewnością nie będzie narzekał na nudę. Przez większość czasu muzyka zawarta na recenzowanym albumie oscyluje wokół średnich temp podkreślających klimat muzyki, jednak kiedy trzeba muzycy potrafią rozwinąć skrzydła i dołożyć do pieca tak, że tupeciki same spadają z głów ("None Shall Defy", "Night Of The Living Dead" czy "S.O.S.").
Na szczególne podkreślenie zasługują obaj gitarzyści ekipy z Kanady oraz wokalista. Znakomite riffy Terrora i Hallmana (duetu odpowiedzialnego w 95% za muzyczną zawartość krążka) nietknięte piętnem czasu bez pamiętania rozrywają przestrzeń i w dużej mierze stanowią o sile muzyki Infernal Majesty. Natomiast równie znakomity Chris Bailey z godną podziwu pasją wykrzykuje (a momentami wręcz wyszczekuje) teksty ku czci wiadomo kogo.
Jednak co by nie było za słodko czas trochę ponarzekać i odnieść się do okładki, która moim skromnym zdaniem jest jedną z najbardziej kiczowatych w historii metalu i nawet nie umywa się do obrazka zdobiącego następcę "Non Shall Defy". Rozumiem, że czasy premiery tego albumu są dość zamierzchłe jednak nic nie powinno w sztuce usprawiedliwiać totalnego kiczu jakim jest front cover tego albumu. Jeżeli więc macie jakiś zespół i rozglądajcie się za osobą, która mogłaby opatrzyć wasze wydawnictwo fajną okładką to omijajcie Pana Freda Fiveasha (odpowiedzialnego za to "dzieło") szerokim łukiem.
Reasumując jeżeli z "Hell Awaits" (wiadomo kogo) zrobiliście sobie w domu ołtarzyk i nie możecie zaliczyć dnia do udanych bez rekonesansu po pierwotnym dorobku thrash/death metalu, a Morbid Angel nadal robi na was wrażenie niczym butelka wody gazowanej na Beduinie to "Non Shall Defy" jest dla Was. Mi osobiście brakuje takich killerów jak "Where is your God" czy "Roman Song" z "Unholier Than Thou" i dlatego nie będzie 10.
Ocena: 9/10
Tracklista:
01. Overlord
02. R.I.P.
03. Night Of The Living Dead
04. S.O.S.
05. None Shall Defy
06. Skeletons In The Closet
07. Anthology Of Death
08. Path Of The Psycho
09. Into The Unknown
10. Hell On Earth
Wydawca: Roadracer Records (1987)
oki : no tak trafiło się lekko niefortunne sformułowanie - sypię głowę po...
DEMONEMOON : Swietna płyta,klasyk,a tak chronologicznie to trzeba by bylo powiedziec ze to...