Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Recenzje :

Fear Of God - Within The Veil

Są takie płyty, które nagrywa się tylko raz w życiu. Szczere, pełne emocji, żyjące własnym życiem, takie, które podczas odsłuchu sprawiają, ze zapomina się o czymś takim jak gatunek muzyczny, technika, brzmienie, melodia, poziom skomplikowania, przejrzystość kompozycji czy spójność materiału. Jeszcze ciekawiej jest, gdy taki album zostanie nagrany przez zespół wybitnie niszowy, by nie powiedzieć kompletnie nieznany. Takim właśnie albumem jest debiut amerykańskiego Fear Of God zatytułowany "Within The Veil". Grupa powstała z inicjatywy muzyków undegroundowej, thrashmetalowej formacji Detente i dwa lata po rozpoczęciu działalności zarejestrowała 47 minut muzyki odzwierciedlającej możliwie najgorsze skrzywienia emocjonalne i zaburzenia psychiczne.
Zacznijmy od tego, że już od strony muzycznej bardzo ciężko jest zaszufladkować to co tworzy Fear Of God. Metallicowy thrash jest tu świetnie uzupełniony stricte rockowymi schematami, godfleshową szorstkością i grunge'owym transem i psychodelią, a całość utrzymana jest w relatywnie nieskomplikowanych, piosenkowych formach. I może nie byłoby w tym nic odkrywczego, gdyby nie to, że pod warstwą, prostych, ale efektownych riffów, drapieżnych solówek i hipnotycznych partii sekcji nie krył się wokalny demon w postaci już nieżyjącej Dawn Crosby, która nadała tej jakże oryginalnej mieszance dźwięków zupełnie nowego wymiaru, sprawiając, że absolutnie żadna nutka nie wydaje się być tutaj zbędna.

"Within The Veil" przynosi 9 utworów - szalenie wyrazistych utworów - z których absolutnie każdy jest emocjonalnym dynamitem wywołującym ciarki na plecach i sprawiającym, że słuchacz staje się emocjonalnym uczestnikiem tego co dzieje się w tych dźwiękach. Gdyby można było opisać głos Crosby, to porównań doszukiwałbym się w Kasi Nosowskiej. Różnica polega jednak na tym, że słuchając "śpiewu" Crosby ciężko jest mówić o warsztacie wokalnym - szepty, krzyki, stękanie, wrzaski, pomruki, zawodzenie, deklamowanie, wszystko to jest tutaj tak naturalne, szczere, nieprzewidywalne, budujące nastrój, aby go zrujnować w mgnieniu oka i na nowo odbudować. To nie jest śpiew - to jest dźwiękowy zapis frustracji, leków, cierpienia, niemocy, strachu, izolacji, który wydobywa się z ust młodej, zniszczonej alkoholem kobiety. Jedno jest pewno - na "Within The Veil" nie znajdziecie ani jednego optymistycznego dźwięku.

Najpiękniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że warstwa instrumentalna nie jest tu jakimś osobnym bytem. Muzycy Fear Of God w genialny sposób żonglują tempem utworów, a jeszcze genialniej odnajdują się w tych najbardziej hipnotycznych momentach, gdy miarowe uderzenia werbla, dudniący bas i rozbrzmiewające pogłosy akordów gitar i piskliwych solówek tworzą przestrzeń wokół niepowtarzalnego ładunku emocjonalnego jaki unosi się w głosie Crosby.

Aby przekonać się o wielowymiarowości i nowatorstwie "Within The Veil" nie trzeba daleko szukać. Czy pierwsze akordy "All That Remains" nie kojarzą się z tym, co 11 lat potem zacznie grać Arch Enemy ? Albo "Betrayed" - czy wstęp nie kojarzy się z równolegle wydanym "Smells Like Teen Spirit" Nirvany ? A czy industrialna wstawka w refrenie "Diseased" nie jest tym, czym czarował na "City" Strapping Young Lad? A czy ogrom przestrzeni i delikatne klawiszowe tło w "White Door" nie kojarzy się z z niektórymi utworami Nevermore ("All Play Dead", "Noumenon")? Dodam, że są to jedynie małe punkty zaczepienia, aby zobrazować różnorodność muzyczną Fear Of God. "Within The Veil" to niezmierzony ocean goryczy, chłodu, posępności i wszelkich negatywnych odczuć, które z każdym kolejnym odsłuchem udzielają się słuchaczowi coraz bardziej.

Debiutancki album Fear Of God śmiało można postawić obok takich płyt jak Queen "Innuendo", Alice In Chains "Dirt", Anathema "Judgement" czy Opeth "Still Life", na których w zasadzie wszelkie inne aspekty niż emocje nie odgrywają żadnej roli. "Within The Veil" to dźwięki płynące prosto z serca, może czasem niedoskonałe, może czasem przypadkowe, ale na pewno szczere i niepowtarzalne, w najprawdziwszy sposób oddające to artyści chcieli w tamtym momencie wyrazić. I nawet  po blisko 20 latach od premiery nie ma w tych dźwiękach krzty zakłamania i pretensjonalności. Jeśli ktoś chce sobie sprawić jakiegoś wartościowego muzycznie "białego kruka", niech wybierze właśnie ten album - zasługuje on o najwyższe noty.

Tracklista:

01. All that Remains
02. Betrayed
03. Emily
04. Red to Grey
05. Diseased
06. Wasted Time
07. Love's Death
08. White Door
09. Drift

Wydawca: Warner Bros (1991)
Komentarze
Krzysiek : Bardzo klimatyczna płyta. Wszystko za sprawą niepowtarzalnych wokali....
Harlequin : A ja dalej będe sie upierał i twierdził ,że to mój najlepszy tegoroczny...
CrommCruaich : Muszę przyznać, że płyta zyskuje z każdym odsłuchem. Spędził...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły