Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

Depeche Mode - Speak & Spell

Często bywa tak, że nim grupa obdarzona wręcz genialnym talentem, osiągnie status zespołu-legendy, musi przejść niełatwą drogę prób i błędów, by wreszcie podobnie jak diament, który dzięki szlifom wprawnej ręki nabiera wartości, olśnić swą muzyką cały świat. Porównanie to idealnie odzwierciedla artystyczne poczynania Anglików z Depeche Mode, którzy choć swym pierwszym w dorobku albumem zatytułowanym "Speak & Spell" nie powalili świata na kolana, to w niedalekiej przyszłości okazali się niezwykle wartościową i wpływową formacją na muzycznym rynku, która obecnie posiada miliony fanów na całym świecie.
Cofnijmy się jednak do odległej o już prawie 30 lat przeszłości a ściślej mówiąc do roku 1981 kiedy to grupa 20-latków stawiała swoje pierwsze kroki w wytwórni fonograficznej - Mute Records.

Trzeba przyznać, że jak na tak młodych artystów Vince Clark, Dave Gahan, Martin Gore i Andy Fletcher otrzymali niezwykłą szansę. Ostatecznie nie każdy młody zespół jest rzucany na tak głębokie wody jak olbrzymia już wówczas wytwórnia Mute, mimo to 11 utworów zarejestrowanych na debiutanckim krążku, prezentuje się dość dobrze. Poszczególne piosenki osadzone w synthpopowych klimatach, co prawda posiadają pewne niedociągnięcia, ale karygodnym błędem byłoby wymaganie od tego kwartetu perfekcji.

Skoro ustaliliśmy już ile kompozycji znalazło się na płycie, powiedzmy nieco więcej o ich twórcach. Okazuje się, że spośród 11 kawałków zaledwie dwa należą do Martina Gore'a, zaś "ojcem" przeważającej większości utworów jest główny kompozytor grupy w tamtym czasie - Vincent Clark (który po wydaniu krążka zakończył współpracę z Depeszami), co z resztą, od razu można wychwycić. Wspomniane piosenki Gore'a ("Tora! Tora! Tora!" oraz "Big Muff") jako, że obdarzone bardziej skomplikowanym rytmem i większą dozą tajemniczości idealnie kontrastują z resztą płyty osadzonej w nieco bardziej tanecznych klimatach.

Skoro już jesteśmy przy samej muzyce, warto zauważyć, że styl prezentowany przez Anglików jak na tamte czasy jest dość nowatorski. W odpowiedzi na disco-papkę Depeche Mode proponuje słuchaczom kawał ambitnej muzyki, nie zapominając przy tym o dobrej zabawie. I tak pomimo raczej skocznej rytmiki większości kawałków, ściana melodii płynącej z syntezatorów nie raz potrafi zaskoczyć oryginalnością (jak chociażby ma to miejsce przy okazji "Photographic", najlepszej, moim zdaniem pozycji na płycie, pierwotnie wykonywanej przez macierzysty band Clark'a - No Romance In China). Ogromne brawa należą się również grupie, za najdłuższy tutaj utwór "Just Can't Get Enough", który, jeśli wierzyć byłej dziewczynie samego kompozytora - Deb Mann - ma wartość sentymentalną, zaś sam tekst opowiada o młodej damie widywanej w rodzinnym Basildon, którą to młody twórca był zafascynowany, choć ponoć nigdy nie wyznał jej swych prawdziwych uczuć. Muzyka napisana do tego utworu, obok niezbyt skomplikowanego, wręcz banalnego rytmu, oparta jest na kapitalnym syntezatorowym brzmieniu, idealnie oddającym (zwłaszcza podczas solo) emocje mogące towarzyszyć wyżej wspomnianej znajomości.

Niestety po za jasnymi punktami, "Speak & Spell" ma również mroczną stronę. Mam tutaj na myśli chociażby utwór "Boys Say Go!" rozpoczynający się skandowaniem wymienionej w tytule frazy. Utwór jako taki może nie razi zbytnio, jednak nie jestem zwolennikiem sztywnych wokaliz, opartych głównie na bicie z minimalną domieszką melodii. To samo tyczy się "Nodisco", gdzie znowu podstawowy bit przerasta znaczeniem melodykę, zaś czasem zdarza się i tak, że śpiewany przez Dave'a tekst ginie gdzieś pod rytmiką utworu.

Oczywiście, nie trudno się domyślić, że "Speak & Spell" o wiele bardziej godnych następców, w świetle, których wypada, co najmniej średnio. Jednak, w okresie, kiedy materiał ów został nagrany, ze święcą można było szukać podobnych mu wydawnictw. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że choć debiutancki krążek Depeche Mode, posiada wady, to dla wielu jest standardem muzyki, synthpopowej, standardem, który przełamał bariery i ukazał nowe oblicze muzyki tanecznej.

Nawiasem mówiąc, płyta doczekała się ponownego wydania w roku 1988, na którym znalazły się 4 bonus tracki, w tym remiks "Just Can't Get Enough" w wersji (Schizo Mix).

PS. Specjalne podziękowania dla Void i verdammt za sporą garść informacji i wsparcie.

Tracklista:

01. New Life
02. I Sometimes Wish I Was Dead
03. Puppets
04. Boys Say Go!
05. Nodisco
06. What's Your Name?
07. Photographic
08. Tora! Tora! Tora!
09. Big Muff
10. Any Second Now (Voices)
11. Just Can't Get Enough

Wydawca: Mute Records (1981)
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły