Szczerze powiedziawszy siadając do tej płyty byłem przygotowany na kompletną porażkę muzyczną, a to za sprawą ogólnie wyznawanego poglądu, że Black Sabbath okres swojej świetności a co za tym idzie świeżości i niezwykłości kończy na płycie "Sabbath Bloody Sabbath", zaś począwszy od następnego krążka - "Sabotage" - spadają na łeb na szyję. Na szczęście albo moje uszy są przygłuche i nie potrafią wychwycić kiepskiej formy grupy, albo też zbyt mało jeszcze krążków widział mój odtwarzacz, co bym mógł to dzieło nazwać porażką. Tak czy inaczej na "Sabotage" spotkałem to, czego dotąd mi brakowało - olbrzymi power wyczuwalny w ostrych zagrywkach Iommiego i krzykliwych wokalizach Osbourne'a, oraz nieco patetyczny charakter, co poniektórych kompozycji z płyty.
Krążek zaczyna obracać się "w rytm" "Hole In The Sky" - utworu nieco dziwnie się kończącego (sprawdzałem parokrotnie to nie wynik błędu). Muzyka uderza tutaj ogromną energią. Zagrywki gitarowe wykonywane z pasją i wielkim kunsztem - nic dziwnego toż to już dojrzali muzycznie panowie, którzy rozumieją się doskonale i wiedzą, o co im chodzi. Jedyną wadą utworu jest jego nagły koniec, zupełnie tak jakby ktoś w połowie uciął taśmę, ale cóż nie mamy, co grymasić, w końcu takie błędy można wybaczyć legendarnej grupie, zwłaszcza, jeśli reszta kawałków zapowiada się równie smakowicie.Pomijając krótki (trwający zaledwie 45 sekund) w pełni instrumentalny utworek, przechodzę od razu do "Symptom Of The Universe". Również tym razem zderzamy się, z prostym, ale ostrzejszym niż na poprzednich płytach riffem i bardzo rozbudowaną perkusją. Osbourne, znowu tylko krzyczy, dzięki czemu kawałek ma bardziej ciężki wydźwięk. Oczywiście nie można nie wspomnieć o galopującej solówce, która mimowolnie wywołuje uśmiech i zachwyt nad geniuszem gitarzysty.
Teraz czas na - jak dla mnie - najlepszy utwór na płycie. Mowa o "Megalomania" chyba najdłużej, bo prawie 10 minut, trwającym kawałku. Przy tak obszernych ramach czasowych cała kompozycja ma czas na wstęp, rozwinięcie i zakończenie, zaś wykonawcom nigdzie nie musi się śpieszyć. Zaiste jest to dopracowane w pełni dzieło Sabbathów. Najpierw przepiękne, tkliwie grane wstawki gitarowe, dla których tłem jest nieco mroczny klawiszowy pejzaż. Wszystko utrzymane w dusznej, nieco psychodelicznej (dzięki powtórzeniom i przesterowanym wokalom) atmosferze. Ale to dopiero początek przygody, bowiem zza kotary tajemniczych dźwięków wynurza się pewny siebie riff, wyraźnie akcentowany dość szybką perkusją. Melodia w trakcie ewoluuje w krótką solówkę, która jest stosownym przerywnikiem w pełnej pasji i natchnienia gitarowej pogoni.
Jak się spodziewałem również utwór piąty zmusi mnie do napisania o nim paru słów, a to głównie za rozszalały na wstępie metalowy riff, który wkrótce zostaje przywołany do porządku za sprawą wokalu Ozzy'ego. W dalszej części dochodzą klawisze, dzięki czemu całość zyskuje nieco bardziej podniosły charakter. Końcowe solo rozwiewa wszelkie wątpliwości, co do umiejętności Iommiego, (jeśli ktoś jeszcze je miał).
Podobnie jak w przypadku "Sabbath Bloody Sabbath" formacja stara się i na tej płytce eksperymentować. Dowodem na to jest "Superstzar". Utwór pozbawiony wokalu (chyba, że "aaaaaaaaaaa" wyśpiewywane tak, by naśladowało gitarę nazwiemy wokalem). Utwór jako całość jest najbardziej patetycznym dziełem grupy, zaś pomimo dziwnego rozwiązania wokalnego stoi na dość wysokim poziomie w stosunku do reszty utworów na płycie.
"Am I Going Insine" to kolejna perełka, dla której podstawą okazuje się syntezator. Podobnie jak to było w przypadku "Who Are You" z poprzedniego krążka, kawałek okazuje się naprawdę dobrze brzmieć. W trakcie utworu z rzadka pojawia się gitara, co stanowi kolejny powód do wyróżnienia tej kompozycji, zaś jej końcówka, to zlepek odgłosów śmiechu i dziwnych wrzasków, co jak się zaraz okaże stanowi wstęp do ostatniej już pozycji na płycie - "The Writ". Na koniec grupa częstuje nas 8-minutowym utworem, który znowu stanowi wspaniały dowód na niezwykłą kondycję muzyczną Sabbathów. Syntezatorowe wyciszenia stanowią idealne pauzy i momenty na przemyślenie treści tego kawałka. Jeśli zaś chodzi o wątek przewodni to tradycyjnie mamy do czynienia z kapitalną grą Iommiego i reszty oraz wspaniałym głosem Ozzy'ego.
Zamykając album pozwolę sobie na jeszcze jedno zdanie: ktokolwiek uważa, że po "Sabbath Bloody Sabbath" chłopakom z Wielkiej Brytanii zabrakło pomysłów na tworzenie świetnej muzyki, ten jest w błędzie.
Tracklista:
01. Hole In The Sky
02. Don't Start (Too Late)
03. Symptom Of The Universe
04. Megalomania
05. Thrill Of It All
06. Supertzar
07. Am I Going Insane (Radio)
08. The Writ
Wydawca: Warner Music Group (1975)