Martin won, Dio witamy! Iommi niezadowolony ze współpracy z Martinem podziękował mu werbując do składu "Małego Rycerza". Zamiarem było zapewne wskrzeszenie ducha lat 70tych, albo przynajmniej czasów "Mob Rules". Efekt jest ... połowicznym sukcesem.
"Dehumanizer" jest albumem innych od ostatnich dokonań Sabbs, zdecydowanie bliższym zamierzonemu celowi. Czas jednak robi swoje i ciężko jest osiągnąć coś, co było domeną przed laty. Krążek ten pozbawiony jest bowiem klimatu i mroku - tego tutaj nie znajdziemy. Jak sam tytuł może sugerować, mamy do czynienia z nowoczesnym graniem - ale to też tylko połowa prawdy. "Dehumanizer" to niesłychanie ciężki i odhumanizowany album. Riffy grane są niby w typowym dla zespołu stylu, ale są ciężkie, łamiące wręcz kości. Utwory są generalnie wolne i bardzo toporne, a wokal Dio pasuje do tej konwencji idealnie. Od pierwszych dźwięków "Computer God" jesteśmy rozwalcowywani raz po raz topornymi riffami, a kolejny "After All" tylko potwierdza tę tendencję. Utworami wyróżniającymi się są bezdyskusyjnie dynamiczny "TV Crimes" oraz mocarnie zaśpiewany i zagrany "Sins Of The Father"."Dehumanizer" nie jest powrotem do korzeni, ale na pewno nawiązuje do klasycznych lat zespołu. Swoją drogą jest to najcięższy i najbardziej agresywny album zespołu. Jedyną jego wadą jest jego toporność - słucha się tego krążka z wielkim trudem, jest męczący, choć zawiera kawał świetnej muzy. Gdyby do skrócić o jakieś 15 minut, to podejrzewam, że mielibyśmy kolejny sabbathowy klasyk.
Wydawca: Music Is Records (1992)