Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

Black Sabbath - Black Sabbath

Czasem pomimo naprawdę dobrego poziomu niektórych zespołów z lat 90 człowiek potrzebuje powrotu do korzeni. Chce teraz, w XXI wieku przeżyć chwile, które tak pięknie zapisały się na kartach muzycznej historii a których nie mógł być naocznym, świadkiem, bo zwyczajnie wtedy jeszcze go nie było. Śmiało można powiedzieć, że do grup, które tych pięknych chwil miały najwięcej należy między innymi Black Sabbath. Ich muzyka uważana za początek heavy metalu do dzisiaj - przynajmniej jak dla mnie - brzmi świeżo. Spójrzmy, zatem z bliska na odległy kawałek historii, kiedy z muzyki można było jeszcze się utrzymać.

Pierwsza płyta w dorobku Black Sabbath to pozycja z 1970 roku o jakże banalnym tytule "Black Sabbath". Zawiera ona 8 kompozycji, które od pierwszego usłyszenia zapadają głęboko w serce. Pierwsze, co urzeka to prosta nieskomplikowana muzyka. Nie zapominajmy jednak o szczególnym i niepowtarzalnym wokalu Ozzy'ego Osbourne'a. Wszystkie piosenki na albumie składają się z trzech części. Pierwsza z nich to krótki pasaż gitarowy i rozległa partia wokalna. Druga to część wyłącznie instrumentalna, zaś trzecia to z reguły wierne powtórzenie części pierwszej. To właśnie to schematyczne granie pozwoliło grupie na stworzenie własnego wyjątkowego stylu. Zobaczmy, co w nim do dziś urzeka takich małolatów jak ja.

Pierwszy utwór na płycie to "Black Sabbath". Ta mroczna kompozycja swoją surowością potrafi zjeżyć włosy. Stonowana gitara, gdzieś w oddali dźwięk kościelnych dzwonów - iście gotycki pejzaż. Dodatkowo smutny głos Ozzy'ego, który błaga o litość ("No, no please God help me!") Warstwa tekstowa jest równie przeraźliwa, co muzyka. Opowiada właśnie o tytułowym czarnym sabacie gdzie "Szatan siedzi i się uśmiecha". W pewnym momencie utwór przyśpiesza prezentując przepiękne solo gitarowe. W ostatnich sekundach pojawia się niespodzianka. Chociaż wszystko wskazuje na koniec utworu po 2 sekundowej pauzie pojawia się właściwy finisz.

Teraz panowie z Black Sabbath przenoszą nas w czarodziejski świat za sprawą utworu "The Wizard". Piosenka to już inny klimat. Przede wszystkim świadczy o tym tekst. Tytułowy czarodziej sprawia, że łzy smutku zamieniają się we łzy radości. Jeśli chodzi o muzykę to podstawą jest znany standard gitarowy stworzony właśnie przez Sabbathów. Dodatkowo w utworze pojawia się harmonijka ustna no i piękna gitara wiodąca. Wszystko to razem przenosi słuchacza do mistycznego świata gdzie słuchając najpiękniejszych dźwięków może zatonąć w urokliwym pięknie.

Trójeczka na płycie to "Behind The Wall Of Sleep". Tutaj znowu pojawia się brzmienie, które z czasem przejdzie do grupy standardów rockowych. Tym razem grupa znowu proponuje nam piosenkę z gatunku utworów smutnych. Już po raz kolejny można zauważyć, że muzyka wspaniale współgra z wokalem. Można by rzec, że czasami wydaje się jakoby wokal był instrumentem.

Pierwszy utwór o charakterze miłosnego wyznania to zarazem czwarty kawałek na krążku. Znowu pojawia się rozsławiony później standard muzyczny, ale nie to jest najważniejsze. Tym razem również nie głos zasługuje na wyróżnienie, lecz przepiękne solówki gitarowe, które swą delikatnością i pięknem przywodzą rzeczywiście to zmysłowe uczucie, jakim niewątpliwie jest miłość. Na uwagę zasługuje również ich konstrukcja. Gitarowe zagrywki o zmiennym tempie zdają się rozsnuwać wokół właściwej części otoczkę tajemniczości, kiedy jest ona już misternie usnuta w jej wnętrzu naradza się niespotykane piękno najczęściej składające się z prostych dźwięków. Widać, że choć ta płyta to debiut, to nie jest ona dziełem nierozsądnych nie rozsądnych, pochopnych decyzji. Wszystko jest, choć czasem chaotycznie, poukładane.

Piąty kawałek to rockowy "Evil Woman". Chyba najszybszy i najbardziej skoczny utwór na całej płycie. To pierwszy z dwóch coverów. Pierwotnie piosenka grana była przez zespół Crow.                  

Kolejna kompozycja to "Sleeping Village". Utwór o lekkim brzmieniu country, być może stąd tytuł. Znowu naprzeciw nam wychodzi piękna solówka, by po dłuższej chwili zrobić miejsce dla pełnego stanowczości i opanowania gitarowo-perkusyjnego brzmienia.

Teraz czas na "Ostrzeżenie". Przepiękny wręcz emanujący uczuciami utwór. Tym razem autor tekstu wskazuje na problem nieszczęśliwej miłości, zaś muzyka w niezwykły sposób podpisuje się pod straszną prawdą: "Urodziłem się bez ciebie kochanie, Ale moje uczucia były trochę za silne, Tylko trochę za silne". Po tych słowach następuje żmudnie rzeźbiony finisz. Muzyka znowu płata figle. Z dawna przewidywany koniec wcale nie następuje i szczerze? Chyba nikt nie jest z tego tytułu smutny. Kolejne minuty to pełne pasji i kunsztu gitarowe granie, któremu granice zarysowuje perkusja. Lecz i ta granica w pewnym momencie zanika pozostawiając pustą scenę. Odtąd jedyną rolę zaczyna odgrywać gitara, która świetnie brzmi w pojedynkę. W końcu jednak "zazdrosna" perkusja pojawia się znowu a tuż za nią podąża bas. Także i Ozzy decyduje się na powtórzenie ostatniej zwrotki. I tak o to kończy się najdłuższy na płycie utwór, który notabene jest coverem piosenki o tym samym tytule zespołu Ansley Dunbar's Retaliation.

Płyta nieubłaganie zbliża się do końca za sprawą ostatniego już utworu "Wicked World". Główny riff podobny jest bardzo do tego z "N.I.B." (kompozycja 4). Chociaż tutaj piosenka ma bardziej zróżnicowane tempo. Po za tym pojawia się ciekawa i dźwięczna przygrywka gitarowa. Pod koniec gitara wydaje charakterystyczny odgłos hamowania pociągu. Cóż, zatem nam pozostaje jak z niego wysiąść i wspominając najciekawsze fragmenty "wskoczyć" w następne dzieło tej klasycznej grupy?

Tracklista:

01. Black Sabbath
02. The Wizard
03. Behind The Wall Of Sleep
04. N.I.B.
05. Evil Woman
06. Sleeping Village
07. Warning
08. Wicked World

Wydawca: Vertigo Records (1970)

 

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły