Przyznam, że przed swoją premierą nowa płyta Archive, "Controlling Crowds", nie budziła u mnie większych emocji. Wiele osób nerwowo czekało na ten album, ja jednak do tej sprawy nie przywiązywałem aż tak wielkiej wagi - zawsze ceniłem i lubiłem ten zespół, jednak wydawało mi się, że jest to kolejny klon Pink Floyd, do tego moje zainteresowanie Archive spadło po nieco słabszej płycie "Lights" z 2006 roku i średnim singlu "Bullets" z nowego krążka. Muszę jednak ostrzec - lekceważenie tej płyty może być poważnym błędem.
"Controlling Crowds" to pod każdym względem dzieło wyjątkowe. Do Archive wrócili tu bowiem John Rosko, raper, znany z ich pierwszego albumu "Londonium" i Dave Penney, ostatnimi czasy bardziej zaangażowany w projekt Birdpen niż Archive. Podejrzewam, że to wkład tych dwóch panów zaowocował pewnego rodzaju przewrotną świeżością, jaką charakteryzuje się "Controlling Crowds". Bo słuszność mają ci, którzy wskazują na powrót Archive do korzeni - właśnie z okolic wspomnianego debiutu, "Londonium". Biorąc jednak pod uwagę, że największą popularność Brytyjczycy zdobyli nawiązującym do klimatów progresywnych albumem "You All Look The Same To Me" - zwrot w stronę klimatów dojrzałej elektroniki, dalekiej od przesłodzonych kompozycji z "Lights" jest prawdziwym powiewem nowości. Zresztą nie tylko dlatego - Archive nagrali przemyślaną, dojrzałą płytę, na której znakomicie wyważyli pierwiastki swojego starego i nowego stylu.Nie myślcie, że dziesięciominutowa otwierająca kompozycja, to szczyt możliwości zespołu - trzy pierwsze utwory to tak naprawdę Archive'owe standardy, dopiero od "Dangervisit" zaczyna się prawdziwa podróż w mroczne i nieprzewidywalne rejony. Wszystko opiera się na elektronicznych pejzażach i bitach, jednak klimaty tak płynnie przechodzą jeden w drugi, że nie dostrzegamy żadnych zgrzytów między klasyczną balladą, jaką jest "Words On Signs", monumentalną trip-hopową, siedmiominutową kompozycją "Collapse/Collide", a... rasowym rapem, który po trzykroć pojawia się na "Controlling Crowds" za sprawą Johna Rosko.
Jedynym zarzutem, jaki mam wobec "Controlling Crowds", to że jest ona za długa. Album trwa prawie półtorej godziny i po kulminacji, która następuje w okolicach "Collapse/Collide", zespół jeszcze stara się czarować nas klimatem i utworami, które zdecydowanie nie schodzą poniżej ich wysokiego poziomu, ale niekoniecznie są potrzebne. Gdyby tą płytę skrócić tylko do jej najlepszych elementów, powstałoby dzieło rewelacyjne.
Tracklista:
01. Controlling Crowds
02. Bullets
03. Words on Signs
04. Dangervisit
05. Quiet Time
06. Collapse/Collide
07. Clones
08. Bastardised Ink
09. Kings of Speed
10. Whore
11. Chaos
12. Razed to the Ground
13. Funeral
Wydawca: Island Records (2009)
Luthien_Carnesir : Jak to dobrze, że ktoś zakłada takie tematy :) Mykam do Empiku po mój...
Ignor : Poprzednie dwie płyty to było takie dreptanie bez celu, troszke bez pomyś...
thistle89 : A mi się spodobało Bullets. Usłyszałam raz, drugi w radio i zafascyno...