Słońce jeszcze nie zaczęło wschodzić, lecz krwista czerwień już rozlewała się na horyzoncie. Równie ogniste włosy zostały jednym ruchem głowy odrzucone na plecy, wystawiając śliczną twarz na delikatną pieszczotę wiatru szumiącego radośnie i wdzięcznie. Gdy słońce zaczęło powoli ukazywać swe oblicze, zamknęła oczy chłonąc ten ciepły pokarm żywiołu. Czując sytość rozpostarła skrzydła i uniosła się nad linię drzew. Szept strumienia niósł ostrzeżenie, lecz i ona czuła tę energię – czystą, złą i niegodziwą. Znalazła strumyk. Jeden ruch skrzydeł wystarczył, by już za chwilę mogła zanurzyć dłoń w smutnym chłodzie wody. Zwilżyła usta i wtedy to poczuła – ciśnienie o mocy kruszącej kamienie. Uskoczyła w górę, by już z mieczem w dłoni zawisnąć nad ziemią. W miejscu, gdzie była jeszcze przed chwilą, stała postać chuda, obszarpana i zła. Wlepiała w Anioła swe puste oczodoły - z miejsca, gdzie powinny znajdować się oczy emanowała otchłań czerni absolutnej. Nagle stwór skoczył, dopadł Aynoan i rzucił nią o ziemię. Bolesny upadek sprawił, że wypuściła z ręki miecz. Zły spadł tuż za nią i od razu zaatakował. Odskoczyła, jednak stwór był szybki i chwilę później potężnym uderzeniem posłał ją na drzewo. Upadła twarzą tuż przy mieczu i gdy ponownie ruszył w jej kierunku, szybko chwyciła broń i wyciągając ku niemu ostrze pozwoliła, by weszło w rozpędzone ciało. Stwór zawył zaskoczony, lecz od razu wyrwał z siebie stal zimną i rzucił nią w Aynoan. Trafił w rękę roztrzaskując kości. Chwilę później był już przy niej szarpiąc jej twarz i ciało ostrymi pazurami purpurowymi od krwi Anioła. Następnie chwycił jedno jej skrzydło, by gwałtownym ruchem wyrwać je rozszarpując na strzępy. Krzyk bólu ściągnął posępnie cichy mrok. Łzy mieszały się z purpurą, gdy padała na kolana. Zły stał nad nią sycąc się zadawanym cierpieniem. Gdy tak klęczała, w jej duszy zrodził się obraz Anioła. Czuła swoim wnętrzem jego dotyk, jego ciepło, jego bliskość bezpieczną i nieskończoną... I poczuła, że to już tylko wspomnienie bez przyszłości... Rany zdawały się być niczym w porównaniu z świadomością miłości skrzywdzonej – nieodwracalnie...
-Rawedd... - Wyszeptała – wybacz...
Uniosła głowę i spojrzała w bezdenną ciemność pustych oczodołów. Jej oczy stały się centrum bólu, żalu i wściekłości. Kumulacja emocji nieopanowanych wystrzeliła jasnym promieniem, który dzięki łzom nabrał kolorów zachodzącego słońca. Światło to, penetrując odrażające jestestwo, sprawiło, że Zły zaczął wyć. Aynoan wstała i powoli zbliżyła się do potwora. Ten próbował ją uderzyć, ale cios tylko odbił się od emanującego kolorową energią anielskiego ciała. Chwyciła jego głowę i miażdżąc ją przelewała w mrok niegodziwości kwintesencję duszy swojej czystej. Nagle poczuła cierpienie złej świadomości i anielskie spojrzenie zrobiło się czarne – brud wszelkiego stworzenia zaczął bezczelnie szargać jej purpurową krew. Rozległ się krzyk Aynoan i wzmógł się potężny śpiew wichru. Czarne chmury opanowały niebo wyrażając niepokój. Energia emocji sprzecznych przerosła wytrzymałość anielskiego ciała. Nastąpiła eksplozja, wyzwalając palącą duszę Aynoan. Pieśń żałobna deszczu towarzyszyła Aniołowi wracającemu do domu.
Dzień, który miał się zrodzić – nie nadszedł. Burza koncertowała żal...
- Nie! Nie! Nie... - Krzyk ze skał wyrażał miażdżącą serce świadomość, która wypełniła duszę Anioła, przychodząc razem z pieśnią burzy. Wzbił się na skrzydłach bólu i poleciał w stronę śpiewającego wichru...
Na co cała świadomość wszechświata? Na co prawdy, których moc nadaje równowagę? Uzasadnienie wszechrzeczy... Jestestwo Pramocy wypełniające czas i przestrzeń...
Wylądował przy strumieniu. Jedynie cisza zdawała się pamiętać o rozegranym tu dramacie. Strumyk płynął swoją smutną melodią niczym czas – nieprzerwanie. Dostrzegł miecz leżący pod drzewem i serce zabiło mu szybciej. Gdy wziął go do ręki poczuł się świadkiem jej ostatnich chwil. Stracił oddech a łzy napłynęły mu do oczu. Obok znalazł skórzany talizman z runą życia – drobiazg, który jej podarował chcąc wywołać uśmiech na jej pięknej twarzy. Bardzo go lubiła, czasem spinała nim włosy, lecz częściej zdobił jej nadgarstek. Talizman Aynoan w ręku Rawedda palił wspomnieniem pięknym i bolesnym. Niewdzięczna jest tęsknota niezaspokojona, pragnienie nieugaszone, nadzieja, której brak... Aniołowie nie giną ze starości, są wyrazem wieczności. Ona była jego wyborem na wieczność. Z ich wspólnie wyrażanych pragnień rosły wzruszające melodie rosy porannej, barwy wiosny i czerwień słońca gorącego. Czerwień jej włosów... Cały czas była dla niego tym samym ekstatycznym doznaniem – miłością niezmienną. Do żadnej myśli lat minionych nie przykleił się najmniejszy pyłek zmęczonej rutyny. Nie wynikało to tylko z tajemnicy leżącej w głębi jej oczu i wyrażanej w jej dla niego spojrzeniu. Nie tylko z nowych doznań, spacerów odkrywających naturę wspólnie odczuwanych wrażeń czy pocałunków coraz bardziej namiętnych. Nie znał jej wszystkich myśli, jednak wiedział, że w stosunku do niego zawsze będzie tak samo szczera i oddana. I właśnie to zaufanie i spokój, których dzięki niej doświadczał rodziło podniecenie i namiętność równą szczęściu wszechświata.
Bogowie, gdyby żyli, przyglądaliby się temu tłumiąc zazdrość...
................................................................................................
Uzupełniające ciszę, pomniejsze jęki wiatru, towarzyszyły postaci skulonej na skałach. Gdyby uniosła głowę, ujrzałaby pole rozległej pustki. Dopiero horyzont przynosił nadzieję, łuna migocącego na nim światła dawała świadectwo życia. Jednak twarz ukryta w kolanach nie pozwalała na nadzieję. Mimo że noc zdawała się przynosić spokój i ukojenie, wewnątrz postaci wyczuwalne były emocje, które graniczyły z gwałtownymi płomieniami trawiącymi drewno. Gdy gwiazdy zaczęły już gasnąć, głowa postaci poruszyła się. Zabłąkany na pustkowiu wilk, spojrzał w tej chwili na skały. Ujrzał cień rosnący. Gdyby znalazł się bliżej, zobaczyłby mężczyznę, którego długie, ciemne, smagane lekko wiatrem włosy opadały na zawieszony na plecach miecz. Widziałby twarz dumną i surową. Widziałby oczy przepełnione łzami. Oczy, których płomień bólu, gniewu i nienawiści przyćmiewał gwiazdy. Ujrzałby drżącą pięść ściskającą skórzany talizman. I gdyby nie uciekł, zobaczyłby jak cień rzuca się ze skały, jak z pleców mężczyzny wyrastają potężne skrzydła i jak wzbija się do lotu. Zobaczyłby Anioła.
-Rawedd... - Wyszeptała – wybacz...
Uniosła głowę i spojrzała w bezdenną ciemność pustych oczodołów. Jej oczy stały się centrum bólu, żalu i wściekłości. Kumulacja emocji nieopanowanych wystrzeliła jasnym promieniem, który dzięki łzom nabrał kolorów zachodzącego słońca. Światło to, penetrując odrażające jestestwo, sprawiło, że Zły zaczął wyć. Aynoan wstała i powoli zbliżyła się do potwora. Ten próbował ją uderzyć, ale cios tylko odbił się od emanującego kolorową energią anielskiego ciała. Chwyciła jego głowę i miażdżąc ją przelewała w mrok niegodziwości kwintesencję duszy swojej czystej. Nagle poczuła cierpienie złej świadomości i anielskie spojrzenie zrobiło się czarne – brud wszelkiego stworzenia zaczął bezczelnie szargać jej purpurową krew. Rozległ się krzyk Aynoan i wzmógł się potężny śpiew wichru. Czarne chmury opanowały niebo wyrażając niepokój. Energia emocji sprzecznych przerosła wytrzymałość anielskiego ciała. Nastąpiła eksplozja, wyzwalając palącą duszę Aynoan. Pieśń żałobna deszczu towarzyszyła Aniołowi wracającemu do domu.
Dzień, który miał się zrodzić – nie nadszedł. Burza koncertowała żal...
- Nie! Nie! Nie... - Krzyk ze skał wyrażał miażdżącą serce świadomość, która wypełniła duszę Anioła, przychodząc razem z pieśnią burzy. Wzbił się na skrzydłach bólu i poleciał w stronę śpiewającego wichru...
Na co cała świadomość wszechświata? Na co prawdy, których moc nadaje równowagę? Uzasadnienie wszechrzeczy... Jestestwo Pramocy wypełniające czas i przestrzeń...
Wylądował przy strumieniu. Jedynie cisza zdawała się pamiętać o rozegranym tu dramacie. Strumyk płynął swoją smutną melodią niczym czas – nieprzerwanie. Dostrzegł miecz leżący pod drzewem i serce zabiło mu szybciej. Gdy wziął go do ręki poczuł się świadkiem jej ostatnich chwil. Stracił oddech a łzy napłynęły mu do oczu. Obok znalazł skórzany talizman z runą życia – drobiazg, który jej podarował chcąc wywołać uśmiech na jej pięknej twarzy. Bardzo go lubiła, czasem spinała nim włosy, lecz częściej zdobił jej nadgarstek. Talizman Aynoan w ręku Rawedda palił wspomnieniem pięknym i bolesnym. Niewdzięczna jest tęsknota niezaspokojona, pragnienie nieugaszone, nadzieja, której brak... Aniołowie nie giną ze starości, są wyrazem wieczności. Ona była jego wyborem na wieczność. Z ich wspólnie wyrażanych pragnień rosły wzruszające melodie rosy porannej, barwy wiosny i czerwień słońca gorącego. Czerwień jej włosów... Cały czas była dla niego tym samym ekstatycznym doznaniem – miłością niezmienną. Do żadnej myśli lat minionych nie przykleił się najmniejszy pyłek zmęczonej rutyny. Nie wynikało to tylko z tajemnicy leżącej w głębi jej oczu i wyrażanej w jej dla niego spojrzeniu. Nie tylko z nowych doznań, spacerów odkrywających naturę wspólnie odczuwanych wrażeń czy pocałunków coraz bardziej namiętnych. Nie znał jej wszystkich myśli, jednak wiedział, że w stosunku do niego zawsze będzie tak samo szczera i oddana. I właśnie to zaufanie i spokój, których dzięki niej doświadczał rodziło podniecenie i namiętność równą szczęściu wszechświata.
Bogowie, gdyby żyli, przyglądaliby się temu tłumiąc zazdrość...
................................................................................................
Uzupełniające ciszę, pomniejsze jęki wiatru, towarzyszyły postaci skulonej na skałach. Gdyby uniosła głowę, ujrzałaby pole rozległej pustki. Dopiero horyzont przynosił nadzieję, łuna migocącego na nim światła dawała świadectwo życia. Jednak twarz ukryta w kolanach nie pozwalała na nadzieję. Mimo że noc zdawała się przynosić spokój i ukojenie, wewnątrz postaci wyczuwalne były emocje, które graniczyły z gwałtownymi płomieniami trawiącymi drewno. Gdy gwiazdy zaczęły już gasnąć, głowa postaci poruszyła się. Zabłąkany na pustkowiu wilk, spojrzał w tej chwili na skały. Ujrzał cień rosnący. Gdyby znalazł się bliżej, zobaczyłby mężczyznę, którego długie, ciemne, smagane lekko wiatrem włosy opadały na zawieszony na plecach miecz. Widziałby twarz dumną i surową. Widziałby oczy przepełnione łzami. Oczy, których płomień bólu, gniewu i nienawiści przyćmiewał gwiazdy. Ujrzałby drżącą pięść ściskającą skórzany talizman. I gdyby nie uciekł, zobaczyłby jak cień rzuca się ze skały, jak z pleców mężczyzny wyrastają potężne skrzydła i jak wzbija się do lotu. Zobaczyłby Anioła.