Było coś urzekającego w tym miejscu. Z zewnątrz pub się niczym nie wyróżniał,
sprawiał wrażenie speluny dla najgorszych typków. Ale nawet te „najgorsze
typki” twierdziły, że mają klasę i zaglądali do bardziej ekskluzywnych miejsc.
Dla zapracowanych mieszkańców tego miasta, ten pub był najlepszy, bo znajdował
się zaraz przy stacji metra. W środku nie było w sumie przyjemnie, lecz
klimatycznie i spokojnie. Zdarty dębowy parkiet, okrągłe stoliki i krzesła dość
przypadkowo zebrane, nie duży barek i mała scenka. W powietrzu unosił się dym
tytoniowy i zapach tanich cygar. Światło lamp ledwie się przebijało przez tą
białoszarą masę.
Barman o dziwno nie był żadnym starym, ospałym mężczyzną, ani tym bardziej
wytatuowanym typkiem spod ciemnej gwiazdy. Za ladą stał wysoki i chudy
blondynek, jedyny radośniejszy promyk, witający każdego klienta z szerokim
uśmiechem.
Kiedyś w tym pubie odbywały się wieczory karaoke, ale z roku na rok coraz mniej
chętnych było na takie rozrywki, więc zaniechano ich. Do czasu, gdy jeden młody
człowiek z gitarą nie chwycił starego krzesła, nie postawił na scenie i nie
zaczął brzdąkać cichutko na swoim instrumencie. Od tego momentu, czyli od około
pół roku, każdy wieczór uprzyjemniał i rozluźniał przybyłych.
Ją też urzekło to miejsce. Ale nie była tu ani przypadkiem ani bez celu. Od
kolegi z pracy usłyszała o tym nietypowym pubie. Szczególnie, że on wiedział
kogo ona szuka. Przychodziła tu od paru tygodni, starając się upewnić. Nocami
biła się z własnymi myślami, nadzieja na koniec poszukiwań wzrastała w niej.
Obserwowała samotnego gitarzystę; jego wygląd, to jak trzyma instrument i jak
na nim gra. On doskonale wiedział, że jest obserwowany i przez kogo, ale
ukrywał to. Nie z obawy. Ta już dawno nie witała w jego sercu. Chciał żeby to
ona pierwsza podeszła, żeby odważyła się, aby przestała się czaić na niego.
Lecz ją zżerała niepewność. Patrzyła na niego ze łzami, bo jej oczy drażnił
dym. Mężczyzna ten nie był przystojny, ale też nie powiedziałaby, że
przeciętny. Miał w sobie jakąś magię, jakiś sekret, który przyciągał jak
magnes. W brązowych oczach kryła się kpina, a zmysłowe usta nieczęsto się
uśmiechały. Był wysoki, a pod czarnym golfem i sztruksowymi spodniami prężyły
się mięśnie. Krótkie blond włosy jako jedyne dodawały mu niewinności.
Ale od całej jego postaci biła siła, tak wielka, że strach ją przejmował i
ciągle odkładała swój zamiar na następny dzień, łudząc się, że „jutro już na
pewno...”.
Poza tym ona właśnie znała tą tajemnicę, którą on uparcie skrywał. Jednakże nie
chciała go demaskować, bo któżby jej uwierzył?! Nie....Chciała pomocy.
I właśnie tego wieczoru zdecydowała się wreszcie. Pijąc mocne piwo przy barze,
jak zwykle obserwowała grę mężczyzny. I jak zwykle koło dziesiątej przerwał,
odłożył gitarę i powolnymi krokami zbliżył się do baru, aby zamówić sobie piwo.
Nie zdążył nawet słowa powiedzieć, a pełen kufel już przed nim stał. Mężczyzna
bez zaskoczenia chwycił go i opróżnił do połowy. Widząc zdumienie kobiety
uniósł lekko brew. Usiadł na stołku przodem do sali, głęboko oddychając jakby
dym tytoniowy był dla niego najczystszym, górskim powietrzem.
Kobieta w końcu wzięła się w garść. Chwyciła swój kufel i usiadła na stołku
obok niego. Mężczyzna ponownie uniósł brew, chociaż oczy nadal były wpatrzone w
głąb sali.
- Meravip!- powiedziała cicho nie odrywając wzroku od piwa. Mężczyzna na to
lekko się uśmiechnął. Znała jego imię. Wchodziła na niebezpieczny grunt.
- Nie wymawiaj lepiej tego imienia..- burknął. Odwróciła się twarzą do niego.
*-
Ale to twoja wizytówka!
Meravip parsknął cicho do kufla, z którego właśnie pił.
- Czego chcesz?
- wyciągnęła do niego dłoń. Mężczyzna spojrzał na nią- Jestem Dona, po czym
zlekceważył ją i łyknął piwa. Zakłopotana kobieta cofnęła swoją dłoń.
- Czego chcesz?- zaczynał się niecierpliwić, choć z zewnątrz zachowywał twarz
pokerzysty. Nie obchodziło go kim ona jest. Znała jego imię- trudno. Przecież w
pewnych kręgach jest ono znane. Chociaż są to kręgi bardzo zamknięte. Kobieta
się wahała. Widział jej strach, w każdym geście, w każdym szczególe jej bladej
twarzy; ładne usta lekko drgające, zielone oczy widocznie rozszerzone, dłonie
ciągle odgarniające rudy lok za ucho.
Gdyby nie to, że znała jego imię, na pewno by ją przyjaźniej traktował. Ale
cóż... musiał być ostrożny. Jego pytanie jakby zawisło w powietrzu.
- Ale...- tutaj wymownie spojrzała na barmana, który odwrócony plecami czytał
jakąś książkę. Meravip machnął lekceważąco ręką.
- On jest głuchy jak pień! Czyta z ruchu warg. Możesz spokojnie mówić.
- Wiem kim jesteś...- zaczęła, ale przerwał jej wybuch śmiechu mężczyzny.
- Wiem kim jesteś...lub czym- drżącym głosem zza zaciśniętych zębów
powtórzyła.- Potrzebuję twojej pomocy.
Meravip postawił kufel na ladzie i obrócił się do niej z dość dziwnym
uśmiechem. Teraz wkraczała na kruchy lód.
- Jeśli wiesz kim jestem to właściwie nie powinnaś mnie o nią prosić, ale
Łowcę - powiedział świdrując ją spojrzeniem swoich brązowych oczu.
- Słuchaj! Nie boję się ciebie ani trochę, więc nie trwoń czasu na straszenie
mnie!- powiedziała twardo, zaciskając dłonie w pięści. Meravip wstał i zbliżył
się do niej. Stanął za jej plecami i odgarnął jej z szyi rude loki.
- Nie boisz się?- odezwał się cicho, mówiąc do jej ucha - To czemu twoje serce
tak szybko bije? Słyszę je - palcem wskazującym przejechał powoli po jej szyi -
Twój puls łomocze jak skrzydła przerażonej gołębicy...- pociągnął nosem - Cała
pachniesz strachem...- pogłaskał ją po policzku i dłonią obtoczył nagą skórę
jej krtani - A to wzmaga we mnie pragnienie i głód...
Wyrwała mu się szybko i cała czerwona stanęła przed nim w bezpiecznej
odległości.
- Zostaw mnie!- krzyknęła ściągając na siebie uwagę pozostałych klientów.
- Sama mnie szukałaś...- oparł się nonszalancko o ladę z drwiącym uśmiechem.
Dona potrząsnęła głową próbując się uspokoić.
- To może teraz powiesz czego chcesz?
Kobieta usiadła na jego stołku z nagłym zmęczeniem.
- To dość trudne...- odezwała się już spokojnie.
- Dobrze, ja mam czas!- odparł z sarkazmem, rozsiadając się wygodnie. Dona
spojrzała na niego niepewnie. Powinna nadal być czujna.
- Mam 35 lat i jestem samotna!- zaczęła. Nie mam rodziny, w pracy zarabiam
tyle, że mi ledwo na czynsz i jedzenie starczy!
Jak się spodziewała, Meravip roześmiał się.
- Przecież tak ma 90 procent społeczeństwa na świecie!- spojrzał na nią z
ukosa. Chyba nie chcesz żebym pomógł ci się wzbogacić?
Potrząsnęła rdzawymi lokami, a jej oczy zrobiły się nagle ogromne.
- Nie!- odpowiedziała. Nie o to mi chodzi. Moje życie po prostu...nie ma
najmniejszego sensu...Nie lubię mojej pracy, nie mam szans na jakąś inną,
rodzice już dawno nie żyją, żaden chłopak nie wytrzymuje ze mną dłużej niż
miesiąc...Moja egzystencja jest więc bezcelowa...
Zamilkła i zawiesiła głowę, ręką zasłaniając oczy. Meravip patrzył teraz na nią
z powagą, ale wciąż z takim ironicznym błyskiem w oku. Już chyba wiedział do
czego ta kobieta dąży...i niepokoiło go to.
- Załóżmy...- przerwał milczenie. Załóżmy, że ci pomogę. Ale na czym moja
pomoc miałaby polegać?
Te wielkie zielone oczy znów na niego spojrzały.
- Zabij mnie!- szepnęła drżącym z emocji głosem. Meravip nie wiedział czy ma
wybuchnąć śmiechem czy złością. Jej słowa zamurowały go. Starał się opanować,
co zajęło mu jakieś pół minuty. Dona patrzyła na niego uważnie z błagalnym
wyrazem twarzy.
- Nie możesz łyknąć jakichś tabletek albo podciąć sobie żył?- prychnął.
Myślisz, że nie mam nic innego do roboty jak tylko zabijać na życzenie?
Przygryzła lekko wargę zbita z pantałyku.
- Sama wybieram sobie śmierć - odparła po chwili. Pragnę nakarmić cię sobą i w
ten sposób odejść.
Spojrzał na nią jak na kompletnego pajaca.
- Jestem w stanie zabić cię na wszelakie sposoby. Nie tylko na ten jeden.
Zacisnęła mocniej pięści i spojrzała na niego z tłumioną irytacją.
- Czytałaś chyba za dużo romansów!- zaśmiał się na koniec. Podeszła do niego
mrużąc oczy i syknęła mu prosto w twarz:
- W takim razie poszukam innego, który nie będzie tchórzył.
Po czym obróciwszy się na pięcie opuściła szybko lokal. Była jednocześnie zła
na siebie i na niego. Tyle czasu go szukała, a on ją wykpił!
~~~ *** ~~~
Nie minęło parę dni, a ona znów chciała tam wrócić. Nadzieja na taką śmierć
jakiej pragnęła, mimo tego, że wykpiona, nadal w niej tkwiła. A codzienne
sprawy zdawały się ją tylko pogłębiać coraz mocniej. Chęć zejścia z tego świata
prześladowała ją i przyciągała w okolice pubu. W nocy zawsze śniła o Meravipie
marząc o tym, że jednak spełni jej prośbę. Śniła o własnej śmierci.
Nic więc dziwnego, że w końcu spacerując po mieście, bezwiednie zbliżyła się do
pubu przy stacji metra. Wahała się czy wejść czy nie. W końcu jednak zwyciężyła
duma i odeszła. Podążyła ku przejściu podziemnemu, gdzie idąc ciągle prosto
mogła dojść w ciągu parunastu minut do domu. W połowie drogi jednak z
zamyślenia wyrwał ją nagły powiew wiatru. Poczuła, że nie jest sama. Z mocnych
lamp sączyło się jaskrawe światło. Rozejrzała się szybko wokół siebie, a jej
rudawe loki płynęły koło jej twarzy urywaną falą. Słyszała swój szybki oddech i
czuła bladość. Dziwne...Cały tunel był pusty.
Wtedy usłyszała nad sobą szelest. Spojrzała w górę i jedyne co ujrzała to dwoje
ciemnych oczu. Krzyknęła. Potem była tylko cisza.
~~~***~~~
Pulsowanie. To cholerne pulsowanie w głowie. I ta przejmująca cisza, taka
martwa.
Otworzyła oczy. Dopiero po chwili przyzwyczaiła się do ciemności.
Pomieszczenie, w którym się znalazła było bardzo małe, może w kształcie
kwadratu...W każdym razie nie mogła przejść w nim nawet trzech kroków.
Była całkowicie zdezorientowana. Szczęście, że nie bała się małych pomieszczeń.
Otępiała głowa nie pozwalała jej na panikę. Wszędzie czuła wilgoć; w powietrzu,
na podłodze, na ścianach. Gdzieś w pobliżu nawet słyszała szum wody. Musiała
być w jakiejś piwnicy. Zaczęła szukać wyjścia. Nie minęło wiele czasu a
natrafiła na żelazne drzwi z małą klapką na dole. Gdy wyczuła klamkę w jej
sercu zaświtała nadzieja, jednak kiedy ją nacisnęła okazało się, że drzwi są
zamknięte.
Została ogłuszona, porwana i wciśnięta do piwnicy- dedukowała na sucho. Prawda
dochodziła do niej bardzo powoli. Za tokiem myślenia nie nadążały normalne
reakcje psychiki. Dopiero po paru minutach zaczął dławić ją strach.
Przypadła do drzwi i waląc w nie jak opętana, ciągnąc i szarpiąc klamkę
wrzeszczała:
- Ratunku! Pomocy! Niech ktoś mnie stąd wypuści!
Wysilała się tak parę minut, aż do momentu, gdy opadła z sił, a obolała głowa
nie była w stanie znieść natłoku emocji i takiego wysokiego tonu. Usiadła
naprzeciwko drzwi, opierając się plecami o ścianę i najzwyczajniej w świecie
rozpłakała się. Czuła się taka samotna. Nie chciała tu być...chciała
wyjść...Jak opętana myślała tylko o tym, by wrócić szybko do domu, bo jej kot
umrze z głodu. W pracy pewnie będą się martwić gdzie też ona się podziewa i
czemu się nie odzywa...Zaczęła żałować, że nie chciała iść z nimi wszystkimi po
pracy do baru. Zapraszali ją. Sarah chciała ją przedstawić swojemu kuzynowi.
Ale ona odmówiła. Chciała być sama.
I teraz była. Całkowicie. Tak jak zapragnęła.
~~~***~~~
Klapka w drzwiach uniosła się, a do środka wsunięta została miska, dość
głęboka. Podskoczyła jak rażona, bo gdy łzy wyschły ona zapadła w lekką drzemkę
z wyczerpania. Na klęczkach podeszła szybko do klapki i zawołała:
- Halo?! Kim jesteś? Wypuść mnie!
Zapadła chwila milczenia. Po chwili odezwał się przytłumiony męski głos,
którego nie umiała rozpoznać.
- Załatw swoje potrzeby. Teraz. Więcej dziś już nie będziesz mogła. Dopiero
jutro.
Słuchała jego słów wpatrując się w miskę. Skrzywiła się lekko. Wiedziała
jednak, że tu nie ma czegoś takiego jak wychodek. Była zdana na jego łaskę lub
niełaskę. Drżąc z obrzydzenia i zimna spełniła jego prośbę.
- Już.- powiedziała wycofując się w jak najdalszy kąt klitki. Blada ręka
sięgnęła po miskę. Klapka zamknęła się.
~~~***~~~
Raptem po około godzinie, jak myślała, klapka znów uniosła się, a już mniejsza
miska została wsunięta przez tą samą dłoń. Ucieszyła się, bo to oznaczało
posiłek. Podeszła bliżej, aby zobaczyć co dostała do jedzenia. Jednak kiedy już
spojrzała skrzywiła się i z jękiem odskoczyła.
- Co to jest?!- zawołała. Głos się zaśmiał.
- Twój posiłek.
- Ale...!
- Tak...to jest to co sama zrobiłaś. Zjesz to, albo umrzesz z głodu.
Klapka zamknęła się. Nastała cisza. Dona wzgardziła takim jadłem. Czując jego
śmierdzące opary omal nie zwymiotowała. Trochę czasu później klapka znów się
otworzyła, a dłoń zabrała nietknięte „jedzenie”.
~~~***~~~
Następnego dnia to samo. A raczej tak myślała, że następnego dnia, ponieważ w
ciemnej piwnicy zagubiła się w czasie. Klapka. Misa. Jej potrzeby. Dłoń. Misa.
A parę godzin później znowu miska z jedzeniem. Wzgardzenie. Dłoń. Klapka się
zamyka.
Próbowała wyciągnąć jakieś informacje od tego mężczyzny, ale słyszała albo
śmiech albo słowa: „ Czemu ci tak zależy? Chciałaś umrzeć”.
Próbowała zapomnieć o burczeniu w brzuchu. Głowa już ją nie bolała, ale płacz i
strach nadal sprawiały, że każdy następny dzień, a raczej cykl z klapką, był
udręką. A jedyne o czym marzyła to o powrocie do domu, o pójściu do pracy.
~~~***~~~
Nie wiedziała ile już czasu siedzi tak zamknięta. Przeziębiła się. Ta ciągła
wilgoć. Miała gorączkę i zawroty głowy. Włosy już się jej tak przetłuściły, że
cieszyła się z braku lustra. A mężczyzna cały czas postępował tak samo. Co
dzień. A ona nie mogła się przemóc. Mimo głodu, mimo wyczerpania, nadal
załatwiała swoje potrzeby, ale nic nie jadła. Przez jej gardło nie mogłoby to
przejść. W końcu nie spała już normalnie, a zapadała w letarg, w czasie którego
śniła o wszystkim co jest teraz tak daleko. O tym czym chciała jeszcze niedawno
wzgardzić, zostawić. Myślała, że takie jest najlepsze wyjście. Teraz uważała,
że nie miała najgorzej.
Miała dom, pracę. Gdyby zechciała mogłaby mieć jakiegoś miłego męża. Nie była
brzydka w końcu. Gotować zawsze można się nauczyć.
Marzyła o tym, że otwiera wielką książkę kucharską i że gotuje coś pysznego.
Czasem była to nadziewana kaczka, a innym razem zwykły strudel. Później
oczywiście siadała do stołu i spożywała gotowe danie.
~~~***~~~
Gdy raz klapka uniosła się wyrywając ją z tych majaków o gotowaniu i wsunięta
została miska z jedzeniem, dziewczyną zaczął przewodzić instynkt. Instynkt
przetrwania i w sumie też choroba. Rzuciła się na miskę i jak obłąkana zaczęła
wpychać sobie do ust kał, który parę godzin wcześniej oddała i popijała moczem.
Nie czuła zapachu, ani smaku. Prawdopodobnie sama nie wiedziała co robi. Opróżniła
całą miskę i zaczęła wrzeszczeć:
- Wypuść mnie!!! Chcę do domu! Pozwól mi żyć!!!
Krzyczała tak sporo czasu. Aż krzyk nie przeszedł w ciche jęki. Skrobała w
drzwi, zdzierała sobie paznokcie do krwi. Błagała, przeklinała. Gdy na chwilę
zamilkła, aby zebrać siłę do dalszych żalów, nagle droga wyjścia stanęła przed
nią otworem. Żelazne drzwi były otwarte na oścież. Oszołomiona postąpiła krok
naprzód. Wpierw jeden, później drugi, coraz odważniej, szybciej, aż w końcu
zaczęła biec korytarzem piwnicy ku schodom w górę, gdzie były następne drzwi-
także otwarte. Wyszła na zimną przestrzeń. Była noc, gwiazdy świeciły. Były
takie piękne. Zachwycona spoglądała w niebo, oddychała pełną piersią. Plany na
przyszłość odżyły w niej z nową mocą. Zaczęła się śmiać i płakać jednocześnie.
Krzyczała z radości. Tak bardzo chciała żyć.
Dopiero po chwili poczuła, że coś jej się wbiło w brzuch. Nieprzytomnie
spojrzała w dół i zobaczyła blade ręce zagłębiające się w jej żołądek. Wtedy
też poczuła ból, ale nie krzyczała. Za sobą czuła mężczyznę. Obróciła lekko
głowę, na tyle by spostrzec uśmiech...ten uśmiech, o którym tyle śniła. I te
zęby.
Znów spojrzała na swój brzuch. Dłonie zaczęły go rozciągać coraz bardziej. Krew
spływała jej po nogach i kapała na ziemię. Nie zdążyła krzyknąć. Jej usta i
głowa patrzyły spokojnie na okrwawione nogi młodej kobiety, parę metrów dalej.