Nigdy nie rozumiałem fenomenu tego zespołu. Szanuje Ulver za to, że każdy kolejny album odzwierciedla inną stylistykę, ale niestety wykonanie już nie przemawiało do mojego gustu. "Perdition City" w opinii wielu uchodzi na największe dokonanie Norwegów Norwegów szczerze się mogę pod tym podpisać.
Ulver na tej płycie niewiele ma wspólnego z metalem. "Perdition City"
jawi się wręcz jako ścieżka dźwiękowa do jakiegoś traumatycznego filmu.
Krążek przesycony jest elektroniką balansującą gdzieś na pograniczu
industrialu a trip-hopu. Sporadycznie pojawia się saksofon, który
dodaje lekko jazzowego smaczku tej płycie, ale niestety naprawę
niewiele go tu jest. Jeśli chodzi o wokale to one także są w
szczątkowym użyciu.Ciężko jest jednoznacznie ocenić tą płytę, gdyż z jednej strony jest ona dość monotonna, ale z drugiej strony jest ona niesamowicie transowa, narkotyczna i bardzo nastrojowa. Może nie jest to muzyka chwytająca za serce, ale słuchać, że jest przemyślana. Co ważniejsze - bardzo dobrze się tego słucha i łatwo się dać ponieść delikatności i przestrzeni tu panującej. Dla mnie jest to jedyna płyta tej formacji, która nie budzi zastrzeżeń.
Tracklista:
01. Lost In Moments
02. Porn Piece Or The Scars Of Cold Kisses
03. Hallways Of Always
04. Tomorrow Never Knows
05. The Future Sound Of Music
06. We Are The Dead
07. Dead City Centre
08. Catalept
09. Nowhere/Catastrophe
Wydawca: Jester Records (2000)
kybele : Jak technicznie to brzmi, jak oschle się o dźwiękach recenzent wypowia...